☠️ Gra ☠️

44 4 0
                                    

 Impreza zaczęła hucznie. Zresztą, jak zwykle. Imprezy uczniów Denvord Academy zawsze były huczne, niebezpieczne i często kończyły się wieloma problemami. Osobiście nie byłem fanem urządzenia jej, ale Don się nastawił, przekabacił Clarka i Johna, więc uległem.

Czasami miałem nieodparte wrażenie, że stałem się jakiś miękki. Może to tylko moje błędne odczucie.

Opuszczony dom pośrodku lasu jest raczej niezbyt przyjemnym miejscem na organizowanie imprez, ale nie dla nas. Od kiedy pamiętam szukaliśmy mrocznych skrycie miejsce, żeby urządzić imprezę nie z tej ziemi. Bywają momenty, że wspominam dawne dzieje, gdy Marcus Lainer był królem takich imprez. Ale to czas przeszły i wątpię, aby kiedykolwiek wrócił.

Ten dom ewidentnie nadawał się na tego typu zabawę. Był naprawdę wielki i nawet nie wiem w zasadzie do kogo przynależał. Dzięki temu, że zdobyłem klucze dbałem o ten dom, bo nikt się tu nie zjawiał. Był idealnym miejscem, żeby oderwać się od rzeczywistości. Nawet szkoleni zabójcy potrzebują dawki alkoholu i zabawy do białego rana. My w końcu też jesteśmy tylko ludźmi.

Brakowało mi tylko jednego, ale gdybym o tym wspomniał przy reszcie od razu zatelefonowaliby do Sui.

Wyścigi...

Nielegalne wyścigi.

To właśnie o nich pomyślałem patrząc na tych ludzi. Kiedyś przyjeżdżali mnie oglądać i kibicować. To był jeden z najlepszych okresów w moim życiu, który zawsze będzie miał szczególne miejsce w moim sercu. Ale przyrzekłem... Dałem słowo Sui, że już nigdy więcej nie wezmę udziału w tym przedsięwzięciu.

Zabrałem piwo z lodówki i udałem się na kanapę, która była o dziwo wolna. Muzyka dudniła mi w uszach, ale tym razem mi nie przeszkadzała. Może wreszcie powrócił stary Marcus. Kątem oka dostrzegłem, jak Don wraz z Johnem wciągają coś do nosa i byłem pewien, ze dla nich ta noc będzie niezastąpiona, a rano obudzą się, jakby niebawem powrócili do żywych. Byliśmy na imprezie, więc kto komu zabroni.

Wiedziałem, że moi znajomi chcą się dzisiaj dobrze zabawić. Uważam, ze należało im się. Ostatnie wydarzenia naprawdę były niesprzyjające, więc niech choć na chwilę oderwą się od rzeczywistości dobrze się bawiąc.

— Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem — powiedział Clark niemalże wskakując na kanapę, niczym spiderman. Dobrze było widzieć go uśmiechniętego. No i w końcu zaczął normalnie mówić, co było dla mnie zaskoczeniem po ostatnich wydarzeniach.

— Impreza jest całkiem udana — powiedziałem biorąc kolejny łyk piwa. Kończyłem właśnie kolejną puszkę i wcale nie odczuwałem, aby alkohol brał nade mną górę. Chyba nawet on wiedział, że nie można mi się sprzeciwiać, w przeciwieństwie do Strucker, której jeszcze nie zobaczyłem. Więc może to i lepiej.

— A może zaszalejesz, jak kiedyś? — doszedł mnie z tyłu głos Dona, który na pewno był po zażyciu nie jednej dawki dopingującej, a kilku. Razem z Johnem wyglądali na mocno naćpanych.

— Byłeś władcą imprez Marcus — dodał Clark, gdy Don usiadł po mojej drugiej stronie. Gdy tak siedzieliśmy we trzej poczułem się, jak kiedyś. Gdy życie wydawało się bardziej beztroskie, niż teraz.

— A my z Lu za każdym razem martwiłyśmy się, żeby któryś z was nie skończył w trumnie — odezwała się za plecami Shelly idąc w naszą stronę. Uśmiechnąłem się na myśl o tamtych chwilach, gdy wszystko było jakieś prostsze.

Siedzieliśmy w starym gronie, z wyjątkiem Lu, która zapewne szlajała się gdzieś z Intesem. Chciałem wyluzować, ale miałem pewną blokadę i chyba nie chciałem zataczać się do domu w opłakanym stanie. Wiedziałem, że Don, Clark i John będą tak właśnie wyglądać, ale ja nie zamierzałem.

The fight of our livesWhere stories live. Discover now