☠️ Zagrożenie ☠️

89 11 1
                                    

Wybuchła panika. Schi przejął się tym co się stało i zaczął wszystkich nadmiernie pilnować. Nie mieliśmy już takiej swobody, jak wcześniej. Czułem się z tym źle, bo lubiłem wyjść sobie nocą i pooglądać gwiazdy na niebie. Bardzo lubiłem ich widok. Teraz na każdym piętrze stali mnichowie bacznie się przyglądając.

Lekcje odbywały się, jak dawniej. Tylko wszyscy mieli jakieś posępne miny. To sytuacja, która przytrafiła nam się poraz pierwszy. Nikomu nie było łatwo. Nie zadawałem się z Erneckiem. Prawdę mówiąc miałem go gdzieś. Był dla mnie jak powietrze. Nie przejąłem się jego śmiercią, ale nie zasłużył na nią. Miał najmniej na sumieniu z nas wszystkich, więc nie powinien to być on.

Nasza paczka trzymała się, jak dawniej. Tylko Lu była jakaś nieobecna. Nie naciskaliśmy ze względu na Intesa, którym się zajmowała. Robiła to od zawsze, a przy tym zaniedbywała własne zdrowie. Ale to była Lu. Nikt nie potrafił przemówić jej do rozsądku.

Szedłem do gabinetu Schi, bo mnie wołał. Tym razem nie powiedziano mi w jakim celu mam przyjść. Po drodze natknąłem się na Strucker z jej przyjaciółmi szczurami. Ostatnio mało o niej słychać. Chyba reszta też dała sobie spokój z uprzykrzaniem jej życia, ale przegrałem. Dalej tu była, mimo iż dawałem jej co najwyżej dwa dni na wytrzymanie tego szajsu.

Schi siedział zagłębiony w lekturze. Nie spojrzał nawet na mnie, gdy wszedłem do środka. Po prostu czytał... i czytał. Gdy mnie zobaczył odłożył książkę i wygodnie usadził się na siedzeniu, aby wyglądał na wyższego, choć w rzeczywistości był średnich rozmiarów.

— Zaprosiłem cię do siebie, gdyż dzieją się niedobre rzeczy — zaczął. Brzmiał strasznie tajemniczo — Początkowo podchodziłem do tej sprawy bardzo sceptycznie. Myślałem, że to przejściowe i w końcu się skończy. Byłem w ogromnym błędzie. Zabito mojego ucznia i to mnie niepokoi.

Spojrzałem w głąb sali zastanawiając się nad wypowiedzią.

— Coś takiego nie powinno mieć miejsca — powiedziałem z przekonaniem.

— Rzecz w tym Marcus, że mnie okłamujesz. A doskonale wiesz, że tego nie znoszę.

Milczałem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Dalej kłamać? Czy może zdecydować się na prawdę?

— Dzieją się rzeczy o jakich nie śniłeś. Przyszli dziedzice giną, a ich ciała znikają. Nikt nie wie co się dzieje. Dzieci bogatych rodzin znikają tuż przed rozpoczęciem nauki w naszej szkole. Wszyscy martwi, zabici w ten samych sposób. Myślisz, że tutaj są wszyscy zabójcy? Jesteście jedynie małą cząsteczką tego rodzaju ludzkości.

— Jak mam pomóc? — zapytałem. Byłem gotowy do walki niezależnie kto stanie naprzeciw. Wygrana była moja niezależnie od miejsca, zabójcy, czy czasu.

— Wiem, że widziałeś śmierć Ernecka, a wiesz skąd to wiem?

Kiwnąłem głową ze zdziwienia i szoku.

— Wszyscy byli zszokowani... Każdy pokazał jakąś emocję, ale ty... ty Marcusie stałeś niewzruszony, jakbyś chwilę temu widział to ciało leżące dokładnie w tym samym miejscu.

Skąd on to wiedział. Jak się domyślił...

— Czy teraz powiesz prawdę?

Wziąłem głęboki oddech i zacząłem mówić.

— Tak...Tamtej nocy wyszedłem do toalety. Wracając usłyszałem krzyk... krzyk Ernecka. Poszedłem za głosem i zobaczyłem postać, która wbiła mu nóż w serce. Zawołałem, ale zignorowała mnie i odeszła, więc poszedłem za nią, ale zniknęła — powiedziałem to wszystko na jednym oddechu. Czasem zastanawiało mnie skąd Schi wie o tym, kiedy kłamiemy. Gdy ja kłamię. Ta sztuka w moim wykonaniu zawsze była nie do ruszenia.

The fight of our livesWhere stories live. Discover now