☠️ Morderstwo ☠️

100 12 1
                                    


Przez następne dwa tygodnie nie zadziało się nic szczególnego. Chodziłem do szkoły, spotykałem się ze znajomymi i poszedłem na bankiet z Sui, jak jej obiecałem. Rok szkolny, był jak wszystkie pozostałe.

Elena nadal próbowała zabić nową, ale ku mojemu zdziwieniu tamta jeszcze się trzymała i nawet zaczęła sobie nieźle radzić. Nie awansowała w hierarchii, dlatego każdy traktował ją, jak szczura. Od incydentu na imprezie nie miałem z nią żadnej styczności. Nie interesowała mnie i sama zrozumiała, że żyła w błędzie.

Właśnie zaczęła się lekcja sztuk walki. Jeden z fajniejszych przedmiotów, który sprawia mi satysfakcję, gdy zwyciężam. Panna Dilay okładała Kertona, który pojękiwał z bólu przy każdym ciosie. Mieliśmy na sobie specjalnie kombinezony z herbem szkoły. Wszystko co mieliśmy w szkole takie było. Kolejna zasada obejmująca nas wszystkich opierała się na noszeniu tylko i wyłącznie ubrań szkolnych, żadnych swoich.

Gdy Dilay wykręciła bark Kertonowi wszyscy wybuchnęli śmiechem z wyjątkiem grupy szczurów do których należał.

— Walka nie polega na rozmówieniu się, tylko walce fizycznej Kerton. Wasz nędzny kolega jest przykładem, jak nie podchodzić do walki. Przeciwnik nie będzie czekał, aż zamknięcie buzie i będziecie walczyć. Od razu rzuci się na was.

Kerton od zawsze był cymbałem. Kiedy doszedłem do szkoły zamieniłem z nim kilka zdań, ale pomimo, że byliśmy z tego samego środowiska mieliśmy inne spostrzeżenie na świat. Nie trzymałem się z nim, zresztą jak ze wszystkimi z tamtego środowiska.

— Marcus nastaw mu bark — zwróciła się do mnie Dilay. Z niechęcią podszedłem do niego i chwyciłem rękę, którą za moment nastawiłem.

— AAAAA — wrzasnął na tyle głośno, że straciłem słuch w lewym uchu.

— Nie becz Kerton... Lepsze to niż, gdybyś miał walczyć na poważnie — stwierdziłem.

— Ja przynajmniej nie dorobiłem się władzy na zabijaniu człowieka, który był dla mnie ważny.

Posłałem mu gniewne spojrzenie, ale nie odezwałem się. Wróciłem na miejsce puszczając uszami to co usłyszałem przed chwilą. Moja władza została zdobyta ciężką pracą i determinacją, której brakuje większości z tych ludzi.

— Teraz dobiorę was w pary i poćwiczycie ciosy wzajemnie na sobie.

Zanim Dilay zdecydowała się na dobór nas w pary minęło sporo czasu. Czekałem kogo tym razem mi dobierze. Zazwyczaj walczyłem z tymi słabszymi, żeby pokazać im siłę fizyczną połączoną z myśleniem. W naszej klasie były tylko dwie osoby, które mogły się ze sobą równać. Ja i Intes. Dlatego nigdy nie walczyliśmy razem, żeby nie doszło do tragedii. Myślałem, że tym razem znowu dostanę jakiegoś wyrzutka, który będzie błagał o mało bolesne ciosy.

—Lainer powalczysz dzisiaj z Intesem. Pora, żebyście wreszcie stanęli ze sobą twarzą w twarz.

Nastał dzień wyczekiwany od lat. Gdy inni zaczęli zbliżać się do swoich partnerów, ja czekałem, aż Intes rzuci swoim wrednym tekstem, zaśmieje mi się w twarz i zaczniemy rzeź.

— Wreszcie godny przeciwnik — stwierdził podchodząc bliżej.

— Niech wygra lepszy.

Na znak Dilay wszyscy rozpoczęli walkę. My też nie próżnowaliśmy. Wzajemnie obijaliśmy się po twarzach, czy innych częściach ciała. Miał wygrać lepszy. Podeszliśmy do tego profesjonalnie, jakbyśmy naprawdę walczyli z kimś swojego pokroju. Intes był mocny siłowo, jego ciosy sprawiały mi kłopoty, ale siła to nie wszystko. Potrzebna jest też głowa, którą miałem ja. Za każdym razem, gdy w grę wchodziła walka skupiałem się na niej w pełni wyrzucając z głowy wszystkie inne myśli. Oczyszczony mózg działa cuda.

The fight of our livesWhere stories live. Discover now