☠️ Bankiet ☠️

86 11 0
                                    


 Nazajutrz był bankiet. Nie miałem ochoty na niego iść, ale nie mogłem odmówić Sui. Wiem, że byłaby zawiedziona, gdybym złamał dane jej słowa. Ubrałem więc smoking i zszedłem na dół.

Droga do pałacu dziedziców strasznie mi się dłużyła. To wina tego nowego szofera. Poprzedni był znacznie lepszy. Dało się z nim nawet porozmawiać. Ten tutaj to kretyn, który milczy i zawozi nas na ważniejsze uroczystości.

Pałac był przeogromny. Złoty z dodatkami srebra gdzieniegdzie. Bywałem tu często, nawet za często. W głowie mieszały mi się wszystkie imprezy, bo nie pamiętam, co działo się na której. Pamiętam, gdy przyszedłem tu pierwszy raz nie zostałem mile przywitany. Po kilku minutach wyrzucono mnie z hukiem z powodu wstydu, jaki przynosiłem. Teraz jestem gościem honorowym, z którym wszyscy chcą mieć zdjęcie.

Usiedliśmy przy stole pełnym najróżniejszych potraw. Wszyscy byli wystrojeni, jak na ważny dzień. Choć wyglądałem, jak reszta nie czułem się dobrze w tym stroju. Było ono zbyt poważne, jak na taki bankiet, ale przedstawiciele imprezy w zaproszeniu grubym drukiem oznajmili, że mamy tak wyglądać.

Sala, w której się znajdowaliśmy była przestronna. Na środku leżał rozłożony na całej długości czerwony dywan, a w oknach mieściły się tego samego koloru zasłonki. Wystrój tego miejsca wiązał się z dwoma barwami, białą i czerwoną. Dzięki takiej kompozycji miejsce wyglądało naprawdę zjawiskowo. W tle leciała stara muzyka puszczana z radiofonu. Przy naszym stole siedziała rodzina Intesa i Shelly z ojcem. Wszyscy zabrali się do rozmowy, z wyjątkiem nas. Nie chciałem uczestniczyć w rozmowie o politykach do zlikwidowania i władzy w państwie. To nie było dla mnie.

— A ty Marcusie co chciałbyś robić w przyszłości? — zapytał ojciec Intesa. Szanował mnie, co mnie dziwiło, bo pierwszym razem, gdy się tu pojawiłem wyleciałem przez niego. Gdy doszedłem do władzy w szkole zaczął mnie szanować i poruszać ze mną rozmowę na każdej wspólnej uroczystości.

— Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym — odpowiedziałem bez wahania — Przepraszam, ale muszę się przewietrzyć — dodałem po chwili.

Wyszedłem na zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaraz po mnie przyszła Shelly, która miała niewyraźną minę.

— Stało się coś? Wyszedłeś, jakby coś się stało.

Milczałem... Nawet nie wiedziałem czemu wyszedłem. Te wszystkie bankiety imponowały mi, bo ludzie mnie szanowali, ale ten cały popłoch mnie dobijał. Ten dźwięk, którego nie znosiłem był nie do wytrzymania.

— Marcus, jeśli coś się...

— Nic się nie dzieje — warknąłem, a ona się wzdrygnęła. Czułem, jak pulsuje mi ciało. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.

— Jak sobie chcesz, ale za dziesięć minut mamy taniec, więc się nie spóźnij, bo Sui będzie zawiedziona — odparła odchodząc.

Patrzyłem, jak sylwetka jej ciała znika w mroku, a ja poczułem się strasznie zmęczony. Posiedzę tu jeszcze kilka minut, a potem wrócę na taniec, żeby nie zawieść dziewczyn. Musiałem go zatańczyć. Obiecałem to Shelly, a ja obietnic dotrzymuje.

Jak mówiłem, tak też zrobiłem. Wróciłem idealnie na czas i wziąłem swoją partnerkę pod rękę, aby mogła poczuć we mnie wsparcie. Głupie gadanie, ale profesor tańca do którego zapisała mnie kiedyś Sui wypowiadała te słowa kilkanaście razy dziennie, aż utkwiły mi w głowie do dzisiaj.

Walc... taniec samych elitarnych szych. Spokojny i opanowany taniec. W dodatku czysty i nieskazitelny. Nasze przeciwieństwo. Zabójców, którzy żywią się krwią i cierpieniem innych. Na takich przyjęciach, jak to bawiliśmy się w normalnych ludzi spotykających się na spotkania biznesowe w celu ustalenia dalszej współpracy.

Chwyciłem Shelly za rękę i obracałem nią w rytm melodii dudniącej w moich uszach. Wsłuchałem się w nią i poruszałem się w jej rytm, niczym muzyk słuchający swojego instrumentu.

Wszyscy wpatrywali się w nas spod stołów, przy których siedzieli. Patrzyli na swoje dzieci, przyszłych dziedziców świata, który ma stać się ich w odpowiednim momencie. Niby normalny obrazek, ale jak bardzo inny.

Czasem zastanawiasz się, jak to jest żyć w tym popapranym świecie ubrudzonym krwią. Nie ma ludzi dobrych i złych. Świat nie dzieli się na dwie kategorie przez które musisz przejść, aby wybrać tę właściwą dla siebie. Nie ma ludzi dobrych. Oni wybierają mniejsze zło, któremu służą. Ci, którzy decydują się na większe muszą stawić czoło wielu przeciwnościom, aby go zwyciężyć.

Czym jesteśmy my? Zabójcami i dziedzicami, nie nazywajmy nas inaczej.

Gdy muzyka dobiegła końca, a ostatni dźwięk wydźwięk usłyszeliśmy tłum oklasków dobiegających z widowni. Stałem kurczowo trzymając się ręki Shelly.

— Jest z ciebie bardzo dumna... Ja też jestem — powiedziała Shelly. Popatrzyłem na Sui klaszczącą ile tchu. Była ze mnie dumna... Naprawdę była ze mnie dumna. Gdy ja straciłem wiarę w swoje umiejętności taneczne, ona nie odpuszczała, ponieważ jej największym marzeniem było zobaczyć mnie tańczącego na bankiecie taniec, który wiele dla niej znaczył.

Uśmiechnąłem się najszerzej, jak potrafiłem... Dla niej... Ten uśmiech był dla kobiety, która mnie ocaliła. 


**********

Zawsze chciałam poznać chłopaka, który potrafiłby tańczyć. Sama kiedyś uczęszczałam na lekcje tańca, więc nieco swoich młodzieńczych umiejętności wpoiłam Marcusowi, który jest wzorowym tancerzem.  Ale to nie pierwsze i nie ostatnie jego zalety. Wkrótce przekonacie się w czym jeszcze jest doskonały. Do następnego misiaczki!

The fight of our livesWhere stories live. Discover now