☠️ Dom ☠️

190 10 7
                                    

 Nałożyłem czarną bluzę z kapturem, jeansy tego samego koloru i szare Jordany. Przejrzałem się jeszcze raz w lustrze i zabrałem się do samochodu. Clark wpadł na idiotyczny pomysł wyjazdu na imprezę. W miejsce, gdzie kiedyś spędzaliśmy tam każde piątki. I dzisiaj również był piątek i ta nieszczęsna huczna impreza w Yonkers przy torze wyścigowym, gdzie zawsze o tej samej porze odbywają się nielegalne wyścigi.

Wyścigi...

Wyścigi, które niegdyś były całym moim światem.

Łudziłem się, że Clark jednak się rozmyśli, ale to nie nastało i właśnie stałem pośród tłumu ludzi odliczających minuty do wielkiego wyścigu. Bo oni tylko po to tutaj przychodzili. Kręciła ich adrenalina i tor wyścigowy, gdzie z trybun mogli śledzić wybryki kierowców nie mających żadnych hamulców.

Wpatrywałem się w zegar odliczający minuty do startu. Za pół godziny na środek toru wyjdzie konferansjer i zapowie bohaterów dzisiejszego wydarzenia. Doda kilka słów od siebie, a dwie kobiety w obcisłych czarnych kombinezonach wyjdą z chorągiewkami, aby rozpocząć wyścig.

I tak było co tydzień. Co tydzień te same twarze. Ci sami ludzie, których widywałem za każdym razem. I nawet tu, pośród tłumu zwykłych ludzi byłem kimś. Najważniejszym i najlepszym zawodnikiem w historii wyścigów małego miasteczka Yonkers w stanie Nowy Jork. Nikt nie mógł równać się z "Punisherem", który sunął po torze wyścigowym nie myśląc o konsekwencji swoich czynów. Chodziło mu o bycie najlepszym i niezastąpionym wśród tych wszystkich nastolatków, którzy go oglądali. Pragnąłem sprawić, aby pamiętali o mnie nawet, gdy przestanę brać udział w tym przedsięwzięciu.

I zwyciężyłem. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

Bo wszyscy, którzy znali moje początki i rozwój na tym diabelnym torze czcili mnie i opowiadali o mnie, jak o Bogu, którym nie byłem.

Byłem zaledwie Marcusem Lainerem, który zawładnął tym miejscem, jak i wieloma innymi.

W tłumie pijących, palących i wrzeszczących nastolatków nie mogłem zlokalizować Clarka Drenka, który zapewne włóczył się, gdzie tylko się dało. Miał rozum pięciolatka.

Nie.

Miał gorszy rozum, niż nie jeden mały dzieciak. Clark chciał być wszędzie, a to nie zawsze wychodziło mu na dobre zważając na jego incydenty z przeszłości. Tym razem znowu zniknął, a ja błagałem, aby nie wpadł się w kłopoty. Nie potrzebowałem nieszczęścia w postaci zwłok przyjaciela, który nie umiał nad sobą panować.

— Proszę... Proszę... Nasz słynny Punisher — odezwał się za plecami głos, który bardzo dobrze znałem. Ten człowiek, jako pierwszy pokazał mi ten piekielny tor, a ja zdecydowałem się zaryzykować, będąc niedoświadczonym czternastolatkiem z burzą hormonów — Nie możesz zapomnieć o wyścigach i postanowiłeś wrócić na stare śmieci? — zapytał stając obok mnie.

Wysoki, czarnoskóry facet z kilkoma zmarszczkami na twarzy, obcięty na zapałke za każdym razem, gdy się pokazywał. To ten sam człowiek, którego poznałem dokładnie trzy lata temu, gdy Clark z Donem namówili mnie na imprezę z wyścigami. Postanowiłem się zabawić i wykradłem jeden z tutejszych wyścigowych aut i przejechałem się nim po torze. Kilka minut później zjawił się przy mnie dokładnie tak samo wyglądający, jak teraz Luke Rogers, który zaproponował mi pewien układ, na który od razu się zgodziłem.

I od tamtej pory zaczęła się piekielna gra, którą musiałem zakończyć i nigdy się z tym nie pogodziłem.

— Tylko oglądać — odpowiedziałem patrząc na przygotowujących się zawodników. Patrząc na nich czułem dokładnie ten sam przypływ emocji, co za każdym razem, gdy ściągałem kurtkę i podawałem ją, któremuś z chłopaków, a potem niewzruszony piskami nastolatek wsiadałem do auta czekając, aż chorągiewka opadnie w dół, aby mógł ruszyć z piskiem opon zostawiając przeciwników w tyle. I wtedy czułem się niezwyciężony i odprężony zostawiając za sobą szereg myśli zaprzątających moją głowę.

The fight of our livesWhere stories live. Discover now