Cztery: Widziałam w nich swoje odbicie, swój strach.

3.9K 202 10
                                    

Dni w Hogwarcie mijały jak zwykle, raz szybciej, raz wolniej. Jedno co się zmieniło to fakt, że bardzo szybko znienawidziłam obronę przed czarną magią i że co najmniej pięć razy dziennie profesorowie wspominali o SUMach oraz jak ważne jest ich zdanie i osiągnięcie jak najlepszych wyników. Od tego w końcu zależała nasza przyszłość.

Chociaż nie. Zmieniło się jeszcze coś. Pansy Parkinson postawiła sobie za punkt honoru chodzenie z Draco Malfoy'em. Z tego powodu zaczęła się za nami wlec i spędzać z nami coraz więcej czasu. Trochę mi się to nie uśmiechało. Nie cierpiałam tej dziewuchy.

Któregoś dnia, zaraz po zielarstwie szłam prosto na błonia. Miałam dwie godziny wolnego przed eliksirami, więc postanowiłam spędzić ten czas korzystając z - być może - ostatnich promieni tegorocznego słońca.

Umbridge była potworna. Nie dość, że kompletnie nie potrafiła prowadzić zajęć to jeszcze traktowała mnie jakbym była co najmniej ułomna. Bardzo mnie to irytowało. Któryś dzień wspominałam o tym Severusowi, ale uznał, że przesadzam i że profesor Umbridge jest teraz moim nauczycielem i muszę się dostosować do jej zasad. Mało tego, uznał, że skoro Umbridge podchodzi do mnie w ten sposób to oznacza, że za mało się staram i że powinnam bardziej przyłożyć się do zajęć.

Ciekawe, dlaczego w ogóle musiałam dostosowywać się do jakichkolwiek zasad. W końcu byłam córką Czarnego Pana, prawda? Świadomość tego wszystkiego jakoś stopniowo stawała się dla mnie czymś normalnym. Było jak kiedyś. Chodziłam na zajęcia i spędzałam czas z przyjaciółmi, a Mroczny Znak od rozpoczęcia szkoły nie zapiekł mnie ani razu. Czasami zapominałam nawet, że w ogóle go posiadam. Może jedynie Malfoy stał się mniej czepliwy, a Zabini nieco mniej okazywał swoje zainteresowanie moją osobą. Właściwie od czasu rozpoczęcia roku szkolnego nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Blaise unikał spotkań ze mną. Wiedziałam, że było mu głupio i że nie bardzo wiedział, jak zagadać. Zdziwiłam się więc, kiedy zauważyłam, że zmierza w moim kierunku. Sam, bez orszaku złożonego z Malfoy'a i tej irytującej Parkinson.

Chłopak stanął nade mną nieco zasłaniając mi słońce. Oparta byłam o pień starego dębu, a na podkurczonych nogach trzymałam podręcznik do eliksirów. Spojrzałam na niego. Był zmieszany i nerwowo masował się po karku.

- Hej, Eileen - nadal unikał mojego wzroku. Zabawnym było, że jeden z największych "bad boys" w szkole czuł się zawstydzony i zmieszany. I to w mojej obecności, a przecież kumplowaliśmy się od pierwszego roku. - Mogę się przysiąść?

- Jasne - powiedziałam krótko zabierając szkolną torbę i robiąc mu miejsce. Od razu usiadł opierając się o pień, tak jak ja. W milczeniu otworzyłam księgę i zaczęłam kartkować w poszukiwaniu interesującego mnie tematu.

- Możemy porozmawiać? - zapytał nagle, kiedy zaczytana już prawie zapomniałam o jego obecności.

- Jakoś nigdy nie potrzebowałeś do tego mojego pozwolenia, Blaise - prychnęłam.

- Twoje pozwolenie nadal nie jest mi do niczego potrzebne - powiedział - Tutaj chodzi o to o CZYM chciałem rozmawiać.

Spojrzałam na czarnoskórego nieco zaskoczona.
- Słucham? - w głębi duszy wiedziałam już o czym chciał rozmawiać.

- Gryzie mnie to, co stało się pierwszego wieczora tutaj - zaczął. Wpatrywal się gdzieś przed siebie. - Nie chciałem, abyś z mojego powodu się źle poczuła.

Eileen: DziedzictwoWhere stories live. Discover now