Dwadzieścia Siedem: Bycie samotnym jest przerażające.

1.7K 107 57
                                    

Znowu spóźniłam się na obronę przed czarną magią. Zdyszana wpadłam do klasy łapiąc oddech.

- Jak miło, że zaszczyciła nas pani swoją obecnością, panno Riddle - powiedział wrednie Severus. - Jestem pewny, że cała klasa chętnie posłucha pani wytłumaczenia.

- Mnie i mojego kuzyna mugola napadli dementorzy! - zawołałam parodiując siedzącego nieopodal Pottera, a Ślizgoni ryknęli śmiechem, ale Snape uciszył ich jednym gestem.

- To bardzo miłe, że trzymają się pani żarty, panno Riddle, ale robić sobie, że się tak wyrażę, przysłowiowe jaja z najważniejszego przedmiotu? Minus pięć punktów dla Slytherinu.

Pomaszerowałam do ławki w ogóle nie przejmując się utratą punktów.

- Powiedz mi, że nic Ci o tym nie wiadomo... - mruknęłam do Draco. Chłopak był ostatnio bardzo markotny i małomówny, a do pełni były jeszcze dwa tygodnie.

- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedział. - A o czym konkretnie?

- Weasley leży w skrzydle szpitalnym. Podobno ktoś dolał trucizny do nalewki dla Dumbledora.

Chłopak nic nie powiedział i od razu wiedziałam, że wie na ten temat dużo.

- Na Merlina, Draco!! - krzyknęłam.

- Slytherin traci kolejne pięć punktów, panno Riddle.

Ale z tego Severusa się sztywniak zrobił. Kiedyś nigdy nie odejmował punktów Ślizgonom, a ja w ciągu kilku minut straciłam już dziesięć.

- Pogadamy później - powiedział Draco, a mi musiało to wystarczyć.

Ale to później nie było ani na lunchu, ani na obiedzie. Kiedy dowiedziałam się, że Ślizgoni mają trening quidditcha, od razu pomaszerowałam na boisko, a stamtąd prosto do szatni.

- Cholera jasna, Riddle! - zawołał kapitan, którego nazwisko znowu mi gdzieś umknęło. - Masz się za królową świata, że wszędzie wchodzisz bez pukania?

- Żebyś wiedział - warknęłam, a potem skierowałam swój wzrok na młodego Malfoy'a. - My mamy do pogadania - prychnęłam.

- Serio, Eileen? - kapitan drużyny spojrzał na mnie z miną cierpiętnika - Jeśli za trzy minuty nie będziemy wszyscy na miotłach to... To...

- To umrzecie, a puchar quidditcha zgarną Gryfoni. Wszystko rozumiem - powiedziałam splatając ręce na piersiach.

- Draco też się to tyczy, jest szukającym.

Zmełłam przekleństwo.

- Żeby Was szlag trafił z tym quidditchem - warknęłam. - Niby kiedy skończycie ten cyrk na miotłach?

Chłopak podrapał się po potylicy. Przewróciłam więc oczami.

- W takim razie czekam przy trybunach - mruknęłam, po czym wyszłam z szatni.

Chwilę później z szatni wyszła cała drużyna i śmignęli na miotłach w powietrze. Oparłam się o ścianę i przyglądałam. Nigdy jakoś nie interesowałam się za bardzo quidditchem, a na treningu byłam po raz pierwszy. Wiedziałam jednak, że Draco jest całkiem dobry, ale dziś nie szło mu najlepiej. Wisiał na miotle jakby nieobecny i nie słuchał poleceń kapitana. Dopiero kiedy znicz świsnął mu przed nosem, Zachary wygonił go do szatni.

Parę minut później dołączył do mnie już przebrany. Wracaliśmy do zamku w milczeniu. Draco ręce miał wsunięte do kieszeni, a głowę spuszczoną. Wlókł się pomału i kopał mały kamyczek. Aż kipiałam z ciekawości jak to było z tą trucizną, ale wyglądało na to, że ta rozmowa jednak znowu musi poczekać.

Eileen: DziedzictwoWhere stories live. Discover now