Znowu spóźniłam się na obronę przed czarną magią. Zdyszana wpadłam do klasy łapiąc oddech.
- Jak miło, że zaszczyciła nas pani swoją obecnością, panno Riddle - powiedział wrednie Severus. - Jestem pewny, że cała klasa chętnie posłucha pani wytłumaczenia.
- Mnie i mojego kuzyna mugola napadli dementorzy! - zawołałam parodiując siedzącego nieopodal Pottera, a Ślizgoni ryknęli śmiechem, ale Snape uciszył ich jednym gestem.
- To bardzo miłe, że trzymają się pani żarty, panno Riddle, ale robić sobie, że się tak wyrażę, przysłowiowe jaja z najważniejszego przedmiotu? Minus pięć punktów dla Slytherinu.
Pomaszerowałam do ławki w ogóle nie przejmując się utratą punktów.
- Powiedz mi, że nic Ci o tym nie wiadomo... - mruknęłam do Draco. Chłopak był ostatnio bardzo markotny i małomówny, a do pełni były jeszcze dwa tygodnie.
- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedział. - A o czym konkretnie?
- Weasley leży w skrzydle szpitalnym. Podobno ktoś dolał trucizny do nalewki dla Dumbledora.
Chłopak nic nie powiedział i od razu wiedziałam, że wie na ten temat dużo.
- Na Merlina, Draco!! - krzyknęłam.
- Slytherin traci kolejne pięć punktów, panno Riddle.
Ale z tego Severusa się sztywniak zrobił. Kiedyś nigdy nie odejmował punktów Ślizgonom, a ja w ciągu kilku minut straciłam już dziesięć.
- Pogadamy później - powiedział Draco, a mi musiało to wystarczyć.
Ale to później nie było ani na lunchu, ani na obiedzie. Kiedy dowiedziałam się, że Ślizgoni mają trening quidditcha, od razu pomaszerowałam na boisko, a stamtąd prosto do szatni.
- Cholera jasna, Riddle! - zawołał kapitan, którego nazwisko znowu mi gdzieś umknęło. - Masz się za królową świata, że wszędzie wchodzisz bez pukania?
- Żebyś wiedział - warknęłam, a potem skierowałam swój wzrok na młodego Malfoy'a. - My mamy do pogadania - prychnęłam.
- Serio, Eileen? - kapitan drużyny spojrzał na mnie z miną cierpiętnika - Jeśli za trzy minuty nie będziemy wszyscy na miotłach to... To...
- To umrzecie, a puchar quidditcha zgarną Gryfoni. Wszystko rozumiem - powiedziałam splatając ręce na piersiach.
- Draco też się to tyczy, jest szukającym.
Zmełłam przekleństwo.
- Żeby Was szlag trafił z tym quidditchem - warknęłam. - Niby kiedy skończycie ten cyrk na miotłach?
Chłopak podrapał się po potylicy. Przewróciłam więc oczami.
- W takim razie czekam przy trybunach - mruknęłam, po czym wyszłam z szatni.
Chwilę później z szatni wyszła cała drużyna i śmignęli na miotłach w powietrze. Oparłam się o ścianę i przyglądałam. Nigdy jakoś nie interesowałam się za bardzo quidditchem, a na treningu byłam po raz pierwszy. Wiedziałam jednak, że Draco jest całkiem dobry, ale dziś nie szło mu najlepiej. Wisiał na miotle jakby nieobecny i nie słuchał poleceń kapitana. Dopiero kiedy znicz świsnął mu przed nosem, Zachary wygonił go do szatni.
Parę minut później dołączył do mnie już przebrany. Wracaliśmy do zamku w milczeniu. Draco ręce miał wsunięte do kieszeni, a głowę spuszczoną. Wlókł się pomału i kopał mały kamyczek. Aż kipiałam z ciekawości jak to było z tą trucizną, ale wyglądało na to, że ta rozmowa jednak znowu musi poczekać.
![](https://img.wattpad.com/cover/84626600-288-k733935.jpg)
YOU ARE READING
Eileen: Dziedzictwo
FanfictionJak wigilijne niebo krzykiem dziecięcia tak serce rozdarte od chwili poczęcia. wybrać swą drogę to niełatwa sprawa zwłaszcza gdy do wyboru żadnego nie masz prawa. Dziecko które przecież nigdy żyć nie miało, jednak to życie tak bardzo pokochało. Aby...