Dwadzieścia Dziewięć: Już czas.

1.6K 99 52
                                    

Minęło kilka dni, a Draco nadal nie opuścił Skrzydła Szpitalnego. Był bardziej osłabiony niż przypuszczała pielęgniarka, ale stopniowo wracał do dawnej formy. Spędzałam przy nim większość wolnego czasu, czasami nawet olewałam zajęcia, byleby tylko przy nim posiedzieć.

Dręczyły mnie koszmary Mroczny Znak praktycznie piekł bez przerwy, podobnie jak cztery blizny szpecące moje ciało. Byłam rozdrażniona, miałam dość wszystkich i wszystkiego, tak bardzo pragnęłam w jakikolwiek sposób wyładować złość... Niestety. Nie było to takie proste jak mogło się wydawać.

Któregoś wieczora siedziałam przy Draco, który opowiadał mi o tym, co działo się poza murami szkoły. Teraz miał dużo czasu na czytanie gazet i byl na bieżąco z wydarzeniami.

- Wszystko gra, mała? - zapytał w pewnym momencie, bo zauważył, że jestem rozproszona. Potwierdziłam skinieniem głowy, ale Draco znał mnie aż za dobrze. - Znowu masz koszmary?

- Jak tylko zamknę oczy - powiedziałam. - Na dodatek ten Mroczny Znak... Nie ma chwili w której nie dawałby o sobie znać.

- A te sny? Co w nich jest?

- To co zawsze. Mój ojciec i jego ofiara, którą torturuje. Czuję jej ból, strach... A potem pojawia się zielone światło i się budzę.

Draco nic nie powiedział. Już dawno przestał uważać, że moje sny to najzwyklejsze na świecie sny. Zaczął rozumieć, że kryje się za nimi coś większego.

- Czuję, że to już niedługo Draco. Jestem tego pewna.

Milczał. Może to i lepiej. Nie było słów, którymi mógłby mnie pocieszyć, uspokoić.

- Co będzie potem, Draco? Kiedy to już się stanie? Świat się zmieni, my się zmienimy. Już się zmieniamy.

Chłopak wziął mnie za rękę i mocno za nią ścisnął.

- Będzie tam miejsce na nas? - spytałam. 

Draco milczał. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Milczał. Ja też milczałam.

- Koniec odwiedzin, kochaniutka - Pani Pomfrey zabrała się za zamykanie skrzydła. - Czas spać.

Bez słowa wstałam, pochyliłamsię  nad Draco i pocałowałam delikatnie.

- Dobranoc - szepnęłam.

Opuszczałam szpital z dziwnym uczuciem niepokoju, jakby coś złego miało się za chwilę stać. Odwróciłam się jeszcze, ale pielęgniarka zamknęła już drzwi.

Powlokłam się do Pokoju Wspólnego.

- Hej Eileen, jak tam Draco? - zapytał Blaise. Wzruszyłam tylko ramionami, po czym opadłam na fotel i tępo wpatrywałam się w kominek.

Pokój Wspólny pomału pustoszał, aż około godziny dwunastej zostałam w nim sama. Nie spieszyło mi się do sypialni. Nie miałam ochoty kłaść się spać, by za chwilę zerwać się z krzykiem. Zresztą, to dziwne uczucie niepokoju, które mi towarzyszyło całkowicie spędziło z moich powiek resztki snu.

Przymknęłam oczy, tylko na krótką chwileczkę. To wystarczyło, by moim ciałem wstrząsnął dreszcz, tak silny, że aż wyprężyłam się w fotelu. Głowa zaczęła boleć tak bardzo, że myślałam, że mi eksploduje.

- Eileen - usłyszałam gdzieś w środku sykliwy głos. - Moje dziecko, już czassssssssssss...

Długie syknięcie było ostatnim głosem w mojej głowie, ale sprawił, że zerwałam się na równe nogi.

Eileen: DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz