Trzydzieści Trzy: Fenrir bardzo nie przepada za krzykami.

1.7K 101 39
                                    

Był bardzo ciepły wieczór. Pojawiłam się razem z kilkoma śmierciożercami w jednej z londyńskich dzielnic. Miasto było wyjątkowo lubiane przez czarodziejów, jednak tak czy owak Londyn był skrajnie mugolskim miastem. Aż brał dziw, że praktycznie nie różnił się niczym innym chociażby od Doliny Godryka. Czarodzieje i mugole żyli tutaj w symbiozie, chociaż Ci drudzy nie mieli pojęcia o czymś takim, jak magia.

Przeszłam przez ulicę cudem unikając potrącenia przez mugolskie auto. Kierowca zaczął trąbić i grozić mi ręką przez otwarte okno. Od niechcenia machnęłam różdżką, a ze wszystkich czterech opon zeszło powietrze, a samochód zatrzymał się na poboczu ruchliwej ulicy. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.

Spojrzałam na przyjemny, mały, biały domek otoczony drewnianym płotem również pomalowanym na biało. Mój posępny orszak dołączył do mnie.

- Przerażająco zwyczajnie - skomentowałam, po czym otworzyłam niedomkniętą furtkę i ruszyłam w stronę białych drzwi ze złotą kołatką. Spojrzałam na lewo, potem na prawo, na swoich towarzyszy, po czym zastukałam energicznie w drzwi.

Początkowo nic się nie działo i już miałam powtórzyć stukanie, kiedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich przysadzista kobieta w musztardowym sweterku i plisowanej spódnicy za kolano.

- Panna Riddle? - zapytała nie kryjąc swojego zaskoczenia, że mnie widzi.

- Dzień dobry, pani profesor - powiedziałam uśmiechając się szeroko i rzucając na kobietę zaklęcie Knebla. Dwóch, których stało najbliżej weszło do środka zabierając ze sobą szamotającą się kobietę. Szarpała się tak bardzo, że machnęłam różdżką poraz kolejny, tym razem rzucając na kobietę zaklęcie Całkowitego Unieruchomienia. - Panowie, poznajecie panią Charity Burbage.

Kobieta próbowała się szarpnąć, ale to sprawiło tylko, że upadła boleśnie na puchaty dywan w salonie, w którym właśnie się znajdowaliśmy. Jeden z towarzyszących mi mężczyzn zamknął drzwi, drugi pospuszczał rolety w oknach uniemożliwiając zaglądnięcie do środka. Usadowiłam się na skórzanej kanapie. Kobieta miała w oczach łzy.

- Pani profesor, kompletnie nie rozumiem dlaczego pani sie tak denerwuje - powiedziałam kręcąc różdżką przeplatając ją między palcami. - Jesteśmy tutaj tylko z powódek służbowych, a ten Knebel... Cóż. To dla Pani dobra. Fenrir bardzo nie przepada za krzykami. Jego wilcze ucho jest bardzo wrażliwe na pewnego rodzaju... Dźwięki.

Wilkołak oblizał łapczywie wargi uśmiechając się obleśnie. Kobieta znowu zaczęła szarpać się na podłodze, spod knebla zaczęły wydobywać się różnego rodzaju bardziej lub mniej artykułowane dźwięki. Leniwie machnęłam różdżką, a Knebel znikł. Kobieta zaczęła krzyczeć.

- Wypuść mnie! Błagam, daj mi spokój! Przecież Ty taka nie jesteś! Jesteś dobra, jesteś...

Machnęłam nerwowo różdżką, a krzyki kobiety umilkły ponownie pod Kneblem.

- Wygląda na to, że się nie dagadamy - powiedziałam. - Po co te nerwy, Charity? Po co się tak złościsz? Chciałam tylko porozmawiać jak... Uczennica z nauczycielem.

Moje słowa najwyraźniej kobiety nie uspokoiły, bo nie przestała się miotać nawet na chwilę. Pokręciłam zrezygnowana głową.

- To co? Spróbujemy raz jeszcze?

Knebel znowu został zdjęty, ale Charity nadal lamentowała i prosiła, żeby ją wypuścić.

- Eileen, dziecko drogie, błagam! Nie bądź taka jak On, nie taka ścieżka jest Ci pisana...

Eileen: DziedzictwoWhere stories live. Discover now