Czterdzieści Trzy: Żałuję, że pozwoliłem, żebyś się urodziła.

1.3K 90 108
                                    

Obudziłam się z obrzydliwym bólem głowy. Na parkowej ławce w miejscu, gdzie pierwszego września złapał mnie Zakon, z tym, że teraz park przykrywała warstwa kolorowych liści. Uśpili mnie jakimś eliksirem i zostawili tutaj pod osłoną nocy.

Przetarłam oczy, po czym wstałam, ale zatoczyłam się i znów opadłam na ławkę. Zrobiło mi się niedobrze i myślałam, że zaraz zwymiotuję.

Skuliłam się na ławce obejmując za brzuch. Chociaż chciałam iść dalej, najpierw musiałam się pozbierać. Straciłam już wiarę w to, że jeszcze ktokolwiek mnie szuka. Może Czarny Pan spisał mnie już na straty?

Jak najszybciej musiałam dostać się do Malfoy Manor, tylko jak? Nie byłam w stanie się tam przenieść, każdy ruch sprawiał, że boli mnie brzuch, a głowa zaraz mi eksploduje.

Mijało mnie tylu mugoli. Każdy tak samo obojętny jak poprzedni. Niektórzy obrzucali mnie obojętnym wzrokiem, inni wręcz z obrzydzeniem, ale nikt nie zatrzymał się na dłużej, nie zainteresował się, co się stało. Może faktycznie mugole są nic nie warci?

Wreszcie jeden przystanął tuż nade mną.

- No cześć, piękna - odezwał się.

- Scabior? - spojrzałam na niego szczerze zaskoczona.

- Zdziwiona? Czarny Pan nas tu wysłał. Nie mam pojęcia, jak Wy to robicie, ale już wie, że nic Ci nie jest.

Nie byłam pewna, czy to dobrze.

- Mamy Cię stąd zabrać. Zgodnie z jego rozkazem.

Mężczyzna pomógł mi wstać, po czym chwycił pewniej w pasie. Trzasnęło i sekundę później byliśmy już w zupełnie innym miejscu.

- To nie jest Malfoy Manor - powiedziałam pretensjonalnie rozglądając się po znajomym wnętrzu krypty.

- Wybacz mi pani, ale Czarny Pan wyraźnie sobie tego życzył.

- Ale... Scabior! - zawołałam, ale mężczyzny już że mną nie było. - Zaczekaj!

Odpowiedziało mi echo. Zostałam sama. Jednak nie na długo, bo chwilę potem w tuż obok pojawił się Czarny Pan we własnej osobie. Stał jak wmurowany i patrzył na mnie z różdżką w ręce.

- Ojcze - pochyliłam głowę w pokłonie.

- Znikłaś na bardzo długo, Eileen. Gdzie byłaś? Nie mogłem się z Tobą skontaktować.

- Zakon mnie dopadł, ojcze.

- Dopadł? - zadrwił. - Mimo ochrony, którą Ci dałem?

- Odwołałam ich.

- Odwołałaś? - zasyczał.

- Tak - powiedziałam. - Uznałam, że przydadzą się bardziej szukając Pottera, a w świecie mugoli i tak mi nic nie groziło.

- Jak widać znowu przeceniłaś swoje zamiary ponad siły. - pokręcił z politowaniem głową. Milczałam. - Gdzie Cię przetrzymywano?

- Jakieś miejsce daleko na bezludziu, chronione bardzo silnymi zaklęciami obronnymi.

- Jak udało Ci się uciec? - zapytał, ale jego ton świadczył o tym, że zaraz wybuchnie. Starałam się o tym wszystkim nie myśleć, bo wiem, że mógł czytać we mnie jak w otwartej księdze.

- Nie... Nie pamiętam - wyszeptałam.

Czarny Pan cały swój gniew przelał do różdżki i w zaklęcie, które na mnie rzucił. Mimo iż byłam przygotowana, ścięło mnie z nóg, a z piersi wyrwał się krzyk. Kości zdawały się piec żywym ogniem. Każda, nawet najmniejsza kosteczka.

Eileen: DziedzictwoWhere stories live. Discover now