Trzydzieści Jeden: Na własne życie.

1.5K 111 54
                                    

Stałam w drzwiach Malfoy Manor i obserwowałem mijające mnie twarze. Dzisiaj Czarny Pan zażyczył sobie spotkania ze wszystkimi, którzy brali udział w zamachu w Hogwarcie. Do tej pory nigdy nie byłam tak zestresowana przed spotkaniem z nim. Tym bardziej, że miała się rozstrzygnąć sprawa Draco. Wiedziałam jedno. Bez względu na to jak poważny będzie jego gniew, nie mam zamiaru łatwo poddać sprawy Draco. Będę o niego walczyć.

Odpowiedziałam na kolejny ukłon. Był to ten sam mężczyzna z czarnymi włosami, który tamtej nocy podał nam świstoklika. Razem z nim przyszedł Fenrir. Wilkolak ukłonił się służebnie.

- Fenrir, pozwól na słówko - powiedziałam. Odeszliśmy na bok, z dala od wścibskich uszu i mało dyskretnych spojrzeń.

- Tak, Pani? - spytał. Nie patrzył mi w oczy, tylko jak większość śmierciożerców gdzieś ponad moje ramię. Było to przyzwyczajenie, jakiego nauczył ich Czarny Pan. Jedynie Lucjusz Malfoy podczas rozmowy z Nim patrzył mu prosto w oczy.

- Wtedy w Hogwarcie... - Nie widziałam jak zacząć. Czarny Pan nie nauczył mnie jak należy dziękować, bo przecież on nigdy nikomu za nic nie podziękował. Postanowiłam więc zrobić to po swojemu, ale żeby nie było to uznane za niedopuszczalną wręcz infantylność.

- Gdyby nie Ty, albo by mnie teraz nie było albo ogladałabym dzisiaj świat zza więziennych krat. Nie musiałeś tego robić, a mimo to rzuciłeś się na tego zdrajcę krwii.

Fenrir patrzył na mnie zaskoczony.

- Moja Pani, służę, żeby oddać za Ciebie życie - ukłonił się nisko.

- Dziękuję, wilkołaku - powiedziałam uśmiechając się z wdzięcznością. - Aczkolwiek nadal nie wybaczam Ci tego, co zrobiłeś Draco.

Wilkołak uśmiechnął się mało wyraźnie, po czym ukłonił się nisko i dołączył do reszty śmierciożerców, bo przebywanie ze mną sam na sam przez dłuższy czas niż uznawano za stosowne, nie było pozytywnie odbierane.

Kilkanaście minut później za ostatnim gościem zamknęły się drzwi, a Czarny Pan pojawił się w salonie Malfoy Manor. Swoim zwykłym sposobem zmaterializował się w jednym z krzeseł, a u jego stóp leżał zwinięty wąż. Szmery od razu ucichły.

Draco siedział koło swojej matki i wpatrywał się w swoje położone na stole dłonie. Wiedziałam, że był przerażony, a ja nie mogłam go ani przytulić ani pocieszyć.

- Och, Eileen, moje dziecko! - Czarny Pan zauważył, że stoję w wejściu do salonu i wyciągnął do mnie dłoń dając znak, żebym podeszła.

- Ojcze? - podeszłam do niego i tak jak sobie tego życzył, ukłoniłam się, chociaż nieco sztywno i bez przekonania. 

Voldemort obejrzał mnie uważnie, po czym zwrócił się do zebranych.

- Większość z Was jeszcze nie miała okazji poznać mojej córki osobiście. Eileen jest moją inwestycją w przyszłość.  Chociaż nadal jest jedną z Was, macie traktować ją z należnym jej szacunkiem, a jej polecenia wykonywać jakby wypływały prosto z moich ust.

Jego głos był sykliwy, zimny, stanowczy i z pewnością nie znosił żadnego sprzeciwu. Śmierciożercy zerknęli na mnie dyskretnie, żeby Czarny Pan nie uznał, że się za długo przyglądają.

- Stań po mojej prawej stronie, Eileen, aby wszyscy tutaj dokładnie zapamiętali sobie z kim mają do czynienia.

Postanowiłam nie komentować faktu, że wszyscy łącznie z nim siedzą przy stole, a ja stoję i nawet nie mam swojego krzesła. Stanęłam we wskazanym przez niego miejscu. I milczałam.

Eileen: DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz