Trzydzieści Siedem: Moje przeznaczenie samo się o mnie upomina.

1.4K 99 31
                                    

Stało się. Ministerstwo Magii padło. Bronili się dzielnie, ale ich przegrana to rzecz oczywista, chociaż trwało to nieco dłużej niż przypuszczaliśmy. Siedziałam na resztkach fontanny znajdującej się w atrium Ministerwstwa i rękawem wycierałam krew lejącą się z rozciętego łuku brwiowego.

Scrimgeour został schwytany, Czarny Pan zajmuje się nim osobiście. Była to chyba jedyna osoba w Ministerstwie która wiedziała gdzie znajduje się Harry Potter. Jeśli od niego nie wyciągnie gdzie jest Wybraniec, znowu nam się wymknie.

Wstałam i kuśtykając przeszłam wzdłuż miejsca, gdzie doszło do starcia i obserwowałam straty. Na szczęście wśród poległych nie widziałam nikogo, kogo znałam. Rozejrzałam się dookoła, śmierciożercy byli podekscytowani tym, co się stało. Gdzieś pomiędzy nimi zobaczyłam białą czuprynę Lucjusza. Jego kamienna twarz nie zdradzała żadnych emocji.

- Gdzie jest Draco? - zapytałam.

- W domu z Narcyzą. - powiedział zgorzkniale. - Wedle rozkazu Czarnego Pana.

Zmarszczyłam czoło. Mobilizuje każdą różdżkę, a Draco każe siedzieć w domu? Z drugiej strony to jednak dobrze. Przynajmniej nic mu nie jest.

- Przeklęta różdżka - warknął.

- Nie słucha się?

- To różdżka Narcyzy. Kapryśna.

- Weź tą - podałam mu różdżkę, która jeszcze niedawno należała do jednego z aurorów. - Nie jest jakaś super, ale myślę, że Ci się przyda.

Mężczyzna wziął ode mnie różdżkę, po czym odszedł bez słowa. Biedny Lucjusz. Słyszałam, jak krzyczy w nocy, jak budzi się z przerażeniem. Narcyza mówi, że martwi się o Dracona. Nie tylko on...

- Pani? - odwróciłam się. Fenrir, który stał kilka kroków ode mnie, od razu wyczuł świeżą krew płynącą po moim policzku. Przełknął ciężko ślinę, a żyły na szyi zaczęły niebezpiecznie mu pulsować. Odsunęłam się na bezpieczną odległość.

- Czego chcesz? - zapytałam ocierając krew.

- Co mamy zrobić z nimi? - wskazał na kilku pracowników Ministerstwa, przerażonych i bladych jak kreda.

- A wiedzą coś o Potterze albo Zakonie Feniksa?

- Wąpię... - powiedział.

- To co mi dupę zawracasz, Greyback? Zrób sobie z nimi co chcesz.

Los tych szczurów był mi obojętny. Fenrir ukłonił się nisko, po czym dał znać strażnikom i razem z pojmanymi gdzieś wyszli. Może i lepiej, że tego nie widziałam...

W tym momencie Mroczny Znak zapiekł żywym ogniem. Czarny Pan chciał mnie widzieć. Bez słowa ruszyłam w kierunku gabinetu Ministra Magii, w którym Voldemort zajmował się swoją ofiarą. Miałam nadzieję, że wzywa mnie, by powiedzieć, że udało mu się wyciągnąć informacje o miejscu pobytu Pottera.

Kiedy weszłam do środka, od razu wiedziałam, że się myliłam. Minister Magii leżał skulony na podłodze. Zakrwawiony, brudny i posiniaczony. Ale żył. Czarny Pan jeszcze nie dowiedział się tego, co chciał.

- Rufusie, napewno znasz moją córkę, Eileen, a przynajmniej wiele o niej słyszałeś - powiedział Czarny Pan machając różdżką. Minister wyprężył się pod Zaklęciem Biczującym. - Eileen, pan Minister bardzo dzielnie milczy i nie chce nam zdradzić miejsca pobytu Pottera. Co z nim zrobimy?

Spojrzałam na wijacego się w męczarni mężczyznę i zrobiło mi się go żal. Zamrugałam szybko oczami, żeby wziąć się w garść.

- Skoro jest bezużyteczny to go zabij - powiedziałam.

- Żal Ci go? - zapytał surowym tonem.

Oczywiście, że mi go żal, a śmierć uwolniłaby go od cierpienia. Czarny Pan i tak go przecież prędzej czy później zabije.

- Nie - powiedziałam, ale mój głos był niepewny, co nie uszło uwadze Czarnego Pana.

- Czyli jednak Ci go żal - powiedział sykliwie, a jego oczy zwęziły się niebezpiecznie. - Co Ci mówiłem o uczuciach wyższych? Żal właśnie do takich należy.

Milczałam. Mężczyzna na podłodze ledwo ruszał ręką, kolejna porcja tortur może być dla niego zabójcza. Kiedy jednak w końcu umrze, skończy się jego koszmar.

- Wyjmij swoją różdżkę, Eileen - powiedział powoli. - Wyceluj ją w Pana Ministra i wypowiedź zaklęcie. Skoro Ci go żal to zakończ jego cierpienie.

Wyjęłam różdżkę, wycelowałam ją w skuloną na ziemi postać, która patrzyła na mnie błagalnie i... I nic. Zaklęcie, które tak dobrze znałam, które trenowałam na szczurach mieszkających w krypcie, teraz nie mogło mi przejść przez gardło.

- Noooo? - ponaglił Czarny Pan. - Kiepsko Ci idzie. Rufus nadal żyje. Chyba nie chcesz, żeby cierpiał, co?

Nic. Czułam jak drży mi ręka. Voldemort machnął różdżką, a na ciele ministra pojawiła się kolejna pręga, efekt Zaklecia Biczującego.

- Wiedziałem, że nie dasz rady - powiedział kpiaco. - Wiedziałem, że nie będziesz w stanie zabić. A wiesz dlaczego? Bo jesteś kobietą. Kobiety są słabe. Lękliwe. Do niczego.

- Mylisz się! - niemal krzyknęłam. - To nieprawda.

- Więc to udowodnij - powiedział to wprost do mojego ucha.

Nie mogłam wydusić słowa, do oczu napłynęły mi łzy. Minister Magii już nawet nie był w stanie podnieść powiek. Przecież on cierpi, jeśli go zabiję, zazna spokoju.

- Widzisz? Mówiłem - powiedział Czarny Pan i odsunął się z odrazą. - Tak samo słaba i bezużyteczna jak matka.

- Nie mów tak o niej! - wrzasnęłam.

- Tak? Bo co? - prychnął. - Zabij tego człowieka do ciężkiej cholery, bo jeśli Ty nie zabijesz jego, to ja zabiję Ciebie. Niepotrzebna mi taka nieposłuszna gówniara.

Miałam w głowie mętlik, a słowa Voldemorta tylko go pogłębiały.

- Wynoś się stąd - powiedział. - Ja się z panem Ministrem jeszcze pobawię.

Mężczyzna z trudem podniósł powieki i spojrzał na mnie błagalnie. Wolał umrzeć niż otrzymać kolejną porcję tortur. Widziałam, że aż błagał mnie o śmierć. Jego oczy wręcz to krzyczały.

- Avada Kedavra - szepnęłam, a zielony strumień światła uderzył prosto z Rufusa Scrimgeour. Mężczyzna umarł, a na jego twarzy wymalowana była błoga ulga.

- O widzisz - Voldemort pokazał zęby w czymś, co pewnie miało być uśmiechem. - Jednak potrafisz.

Stałam wpatrzona w ciało ministra, a palce na różdżce były zaciśnięte tak bardzo, że czułam jak skrzypi drewno, z którego była wykonana. Czarny Pan stał odwrócony do mnie plecami i z pogardą oglądał martwe ciało ministra.

Spojrzałam najpierw na niego, a potem na różdżkę. A gdyby tak podnieść ją i powtórzyć zaklęcie? Wycelować je prosto w plecy Czarnego Pana? Przecież jego śmierć wiele by ułatwiła. Wiele rzeczy by się zakończyło. Moje ramię drgnęło, ale nie miałam siły, żeby je podnieść. Nie miałam odwagi zabić ministra, nie starczy mi odwagi, żeby zabić Czarnego Pana. Chyba naprawdę jestem za słaba.

- Może jeszcze będzie z Ciebie pożytek, Eileen - głos Czarnego Pana wyrwał mnie z zamyślenia. - Zabiłaś swoją pierwszą ofiarę, teraz będzie już tylko łatwiej.

Dzisiejszej nocy coś we mnie pękło. W danym momencie byłam szczerze przerażona tym, co kilka sekund temu miało miejsce, ale czułam jakąś wewnętrzną zmianę. Minie trochę czasu, zanim się z tym wszystkim oswoję. Zabiłam człowieka. Jestem mordercą. Może intencje miałam dobre, ale czy powód zabójstwa sprawia, że mogę czuć się mniej mordercą? Jestem taka sama jak oni, taka sam jak Czarny Pan. Juz nic tego nie zmieni. Moje przeznaczenie samo się o mnie upomina.

Najwyższy czas pogodzić się z tym, że nigdy przed nim nie ucieknę.

- Chodź, Eileen - Czarny Pan objął mnie ramieniem. - Czas oznajmić całemu światu kim jesteś.

Eileen: DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz