Rozdział 2

53.3K 1.5K 196
                                    

Ze snu obudziło mnie walenie w drzwi.


-No idę idę. Nie pali się-mruknęłam pod nosem i odkluczyłam drzwi otwierając je. W progu stał właściciel mieszkania; był wysokim, około czterdziestoletnim szatynem z lekkim zarostem i zielonymi oczami. Nigdy nie pałałam do niego sympatią.

-Witam-przywitał się chłodno.

-Dzień dobry-mruknęłam poprawiając swoje roztrzepane od snu włosy. W końcu kto normalny przychodzi o siódmej rano.

-Chce panią powiadomić, że zalega pani z czynszem. Nie płaci mi pani od dwóch miesięcy.

-Ja...przepraszam. Zaraz panu zapłacę.

-Przykro mi, ale to samo pani mówiła miesiąc wcześniej. Jest pani mi winna dość sporą sumę pieniędzy.

-Ja...oddam za tydzień.

-Nie mogę tyle czekać-westchnął, a ja się przeraziłam.-co jak co, ale od pani oczekiwałem, że da mi pani pieniążki na czas.

-Przepraszam. Mam urwanie głowy i całkowicie zapo...

-To mnie nie interesuje-przerwał mi mężczyzna.-niestety musi się pani z tąd wynieść.

-Ale..ja mogę zapłacić nawet jutro. Niech da mi pan czas-niemal błagałam.

-Pozwoliłbym pani, ale jest jeden problem. Niedługo wprowadza się tutaj małżeństwo i oni będą mi płacić dużo więcej i co najważniejsze...na czas.

-Wyrzuca mnie pan? Tak po prostu?-syknęłam.

-Nie dała mi pani wyboru.

-Ale...pan wie jaka jest moja sytuacja. Gdzie ja pójdę?

-To już nie mój problem-mówi jak mój szef. Przepraszam. Były szef.

-Nie ma pan serca.

-Możliwe-odparł z lekkim uśmiechem. W myślach przeklinałam go na tysiące różnych sposobów.

-Ma pani czas do czternastej-rzucił i odszedł, a ja z hukiem zamknęłam drzwi i zsunęłam się po nich. Chwile później przyszedł do mnie kot.

-Musimy się wyprowadzić Simon-westchnęłam i zaczęłam głośno szlochać.
***

Miałam spakowane najpotrzebniejsze rzeczy. Wszystko zmieściło się do jednej walizki. Gdzie ja teraz pójdę? Może przenocuje w jakimś hotelu? Ale co potem? Nie mam kompletnie pomysłu gdzie mogłabym iść.

-Chodź Simon-westchnęłam cicho.-jakoś sobie poradzimy.

Wzięłam kota na ręce, a do drugiej ręki walizkę i wyszłam z mieszkania. Oddałam też kluczyki właścicielowi który uśmiechał się bezczelnie. Wyszłam z kamienicy i poczułam chłodny wiatr na twarzy. Spojrzałam na kota na moich rękach i poszłam przed siebie ciągnąc za sobą sporą walizkę.

Od dwóch godzin krzątałam się po ulicy nie wiedząc gdzie mam się podziać. Co ja teraz zrobię? Nie mam dużo pieniędzy, nie mam mieszkania, ani rodziny u której mogłabym się zatrzymać.

-Chodź, zjemy coś-zwróciłam się do kota i weszłam do jakiegoś baru. Usiadłam na krześle, walizkę położyłam obok a Simona na kolanach.

-Co podać?-obok mnie pojawił się przystojny, wysoki keler.

-Ym...mogą być duże frytki i woda.

-Oczywiście-zapisał zamówienie i spojrzał na walizkę.-wyprowadzasz się?

-Ehh...to skomplikowane.

-Właściciel wyrzucił cie z mieszkania?-zapytał a ja zrobiłam wielkie oczy.

-Skąd wiedziałeś?

-Domyśliłem się. I co? Nie masz gdzie mieszkać?

-Na to wygląda-posłałam mu wymuszony uśmiech.

-A praca?

-Zwolnili mnie i szukam kolejne-westchnęłam.-nie szukacie może pracowników?

-Ja bym cie chętnie przyjął, ale niestety szef nie szuka-powiedział smutno.-ale mogę ci pomóc.

-Serio?

-Tak. Ostatnio widziałem ogłoszenie odnośnie pracy. Zaraz ci przyniosę.

-Dzięki-rzuciłam jeszcze i spojrzałam na Simona który leżał na moich kolanach.-poszczęści nam się-mruknęłam.

Chwile potem kelner zjawił się z moim zamówieniem i z gazetą.

-Tutaj masz tą pracę. Nie wiem czy się nadajesz, ale...postanowiłem ci pokazać.

Odnalazłam ogłoszenie odnośnie pracy i zaczęłam czytać. Jak się okazało jakieś bogate małżeństwo szuka kogoś do sprzątania i gotowania w ich domu. Podali adres i numer telefonu. Przy okazji oferują wyżywienie i...o mój boże! Własny pokój.

-I jak?-spytał kelner, a ja wstałam i przytiliłam go.

-Wielkie dzięki. Na pewno skorzystam.

-Spoko-uśmiechnął się.-przy okazji jestem Jacob.

-Daphne-przedstawiłam się i usiadłam na swoim miejscu biorąc na kolana zwierzaka.-muszę do nich zadzwonić i się zapytać. Dzięki jeszcze raz.

-Spoko, do usług. I smacznego-mrugnął okiem i oddalił się, a ja wyciągnęłam telefon i wpisałam ciąg cyfr, a potem przyłożyłam do ucha.

Pierwszy sygnał...

Drugi sygnał...

Trzeci sygnał...

-Alice Smith. W czym mogę pomóc?-usłyszałam głos jakiejś kobiety.

-Ym...dzie...dzień dobry. Z tej strony Daphne Thomson. Ja...w sprawie pracy. Chciałabym się zapytać czy nadal szukacie...

-Tak-przerwała mi. To było niemiłe.-jesteś pierwszą osobą która zadzwoniła. W ogłoszeniu masz całkowity adres.

-Zgadza się-odparłam jedną ręką trzymając telefon a drugą jedząc frytki.

-W takim razie przyjdź jutro koło czternastej.

-Dobrze. A, jeszcze jedno pytanie-powiedziałam.

-Słucham?-burknęła niemiło.

-Czy można...czy można przyprowadzić kota?

-Wykluczone. Mamy w domu psy i kota nie możemy przyjąć.

-Rozumiem-westchnęłam smutno. Byłam przerażona. Bardzo chciałam tą pracę, a jednocześnie nie chciałam rozstawać się z Simonem.

-To jak? Przychodzi pani? Muszę znać odpowiedź teraz.

Popatrzyłam na mojego kota który wcinał frytkę którą wcześniej mu dałam. Był taki beztroski i spokojny. Tak się z nim zżyłam. Nie mogę go teraz oddać. On również się do mnie przywiązał. Pogłaskałam go za uszkami, a ten cicho mruknął i wziął ode mnie kolejną frytkę.

-Tak. Przyjmuję-powiedziałam cicho i smutno.

-Dobrze. W takim razie do zobaczenia jutro.

-Do zobaczenia-szepnęłam i się rozłączyłam. Popatrzyłam na zwierzaka ze łzami w oczach. Mam się z nim rozstać? Na zawsze? Przecież...ja tego nie przeżyje. On jest dla mnie bardzo ważny. Od małego go mam. Co pomyśli gdy nagle oddam go w cudze ręce? Przecież ani ja ani on tego nie przeżyje.

Na pewno nie oddam go do schroniska. Mowy nie ma. Ale muszę szybko wykąbinować jakieś rozwiązanie.
I tylko jedna osoba przychodzi mi na myśl...


Jesteś tylko mojaWhere stories live. Discover now