Rozdział 6

47.6K 1.5K 500
                                    

Skończyłam właśnie sprzątać jedną z łazienek na górzę gdy usłyszałam dziwne dźwięki. Śmiechy jakiejś obcej mi osoby i rozmowy zapewne z właścicielami domu. Odstawiłam szmatkę i zbiegłam na dół po drodze wygładzajac koszulę.

Stojąc na schodach dostrzegłam nieznajomą mi postać. Była to wysoka dziewczyna o jasnych, kręconych i bujnych blond włosach i dużych niebieskich oczach. Miała na sobie dużo makijażu, ale nie krytykowałam ją za to. Skoro tak lubi...chociaż nigdy nie pobierałam tego, żeby dziewczyny na siebie tyle nakładały. Ubrana w biały top i krótkie spodenki które eksponowały jej długie i zgrabne nogi z każdym się witała. Począwszy od Alice i Gorga, a skończywszy na Mike'u.

Po chwili jej wzrok spoczął na mnie. Widziałam w jej oczach pogardę i lekkie rozbawienie.

-Daphne, przynieś obiad-rzuciła pani Alice, a ja kiwnęłam głową i potruchtałąm do kuchni. Tam wyciągnęłam pieczeń, ziemniaki i surówkę i poszłam do jadalni gdzie wszyscy czekali już na jedzenie rozmawiając.

-Mam nadzieje, że nie zatrute-mruknęła blondynka.-nie wygląda na smacznę. Po drugie nie lubie pieczeni.

-Nie chcesz to nie jedz-warknął Mike.

-Michael, zachowuj się-zbeształa go jego matka.

-To powiedz jej to samo-wskazał na blondynkę.-ciągle krytykuje.

Kobieta wywróciła oczami i spojrzała na mnie.

-Przynieś coś bez mięsa dla Raychel.

Mimo, że miałam ochotę wykrzyczeć im w twarz co o tym myślę to posłusznie pobiegłam do kuchni gdzie przygotowałam jej zdrową sałatkę z sałaty lodowej, papryki, pomidorów i ogórka, a później zaniosłam jej do stołu. Nawet mi nie podziękowała.

Suka

Poszłam do swojego pokoju gdzie miałam chwilę dla siebie. Rzuciłam się na łóżko i postanowiłam zadzwonić do jednej osoby.

-Halo?-po drugiej stronię usłyszałam chrapliwy głos staruszki.

-Dzień dobry-przywitałam się.

-Oh, to ty dziecko. Witam.

-Chciałabym się zapytać co u Simona? Grzeczny jest.

-Tęskni-rzuciła krótko, a ja myślałam, że się rozpłaczę.-mało je i syczy na każdego kota, nawet na mnie. Leży tylko w oknie i patrzy się mając nadzieje, że cie spotka.

-Tak bardzo chciałabym go zobaczyć-odparłam drżącym głosem.

-Przyjedź do niego. Pewnie się ucieszy.

-A później znowu wyjadę i tak będe go odwiedzać? On tego nie zrozumie. Lepiej jak mnie już nie zobaczy.

-Może masz racje-westchnęła.

-A co teraz robi?

-Siedzi na oknie i patrzy się tak już od kilku godzin-odparła, a ja wierzchem dłoni starłam łzy z policzków.-szkoda, że nie możesz go wziąć. To dobry zwierzak.

-Bardzo go kocham-wyłkałam starając się aby mój głos brzmiał normalnie.-dobrze, ja już muszę kończyć. Obowiązki wzywają.

-Powodzenia Daphne-pożegnała się kobieta, a ja rozłączyłam się wchodząc w galerie w moim telefonie. Miałam tam prawie wszystkie zdjęcia Simona. Gdy był malutki i gdy rósł. Znowu się rozpłakałam widząc jak bardzo musiałam go zawieść. On mi tego nigdy nie wybaczy.

Słysząc kroki szybko zablokowałam telefon. Ponieważ nie zamknęłam drzwi widziałam, że obok nich przechodził Mike. Popatrzył na mnie i się uśmiechnął, ale zaraz potem jego mina wyrażała jedno. Strach.

-Wszystko dobrze?

-T...tak-odparłam wycierając ostatnie łzy z policzków.-podać coś Panu?

-Nie. Właściwie chciałem iść do swojego pokoju, ale skoro siedzisz tu sama-wszedł do pokoju zamykając drzwi.

-Nie powinna pana tu być. Gdy się pańscy rodzice dowiedzą...stracę pracę.

-Nie stracisz. Wyszli z domu.

-Co nie znaczy, że może pan tutaj wchodzić.

-Spokojnie-zaśmiał się i usiadł na łóżku zachowując wobec nas sporą odległość.-dlaczego płakać? To przez Reychel?

-Nie-zaprzeczyłam szybko.-nie chodzi o nią.

-To o co?

-O nic. Nie chce Pana obarczać moimi obowiązkami.

-Możesz mi się wypowiedzieć. Wiesz...w końcu chce zostać psychologiem.

-Nie sądze, żeby to był dobry pomysł. Po prostu niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie.

-Rozumiem-westchnął i dodał po chwili ciszy-chciałbym cie też przeprosić za Reychel. To okropna suka.

-Kim ona w ogóle jest? Wybacz nie powinnam pytać, ale sam rozumiesz, że ten...że dla mnie to...

-Wyluzuj-przerwał mi z rozbawieniem i poklepał po nodze przez co przeszedł mnie dreszcz.-to dość skomplikowane. Reychel, że tak powiem miała być...moją dziewczyną. Tak sądzili rodzice. Że jest idealna, cudowna, zgrabna, ma cudowny charakter i wprost do siebie pasujemy. A nie widzą jaka jest. Że jest zapatrzoną w siebie, gburowatą, dbającą tylko o wygląd dziwką.

-I co? Nie jesteście razem?

-Raz próbowaliśmy, ale nie wyszło. Jest strasznie zapatrzona w siebie. Nie mam ochoty być z kimś takim.

-Rozumiem-odparłam, a zaraz potem przypomniałam sobie z kim gadam.-chciał coś Pan ode mnie? Może coś do jedzenia, albo...

-Już mówiłem nie-zaśmiał się. On lubi chyba przerywać.-tak chciałem z tobą posiedzieć.

-To nie jest dobry wybór.

-Czemu?

-Pana rodzice?

-Moi rodzice są poza domem i wrócą pewnie za godzinę.

-Rozumiem. Ale jednak muszę powrócić do sprzątania.

-Wydaje mi się, że się mnie boisz Daphne-odparł, a ja wstałam i odwróciłam się w jego stronę.

-Nie. Znaczy...wiesz...nie ważne...

-Nie masz czego się bać-również wstał i podszedł parę kroków bliżej. Przełknęłam nerwowo ślinę i wybiegłam z pokoju zostawiając za sobą pewnie oszołomionego mężczyznę.

Jesteś tylko mojaWhere stories live. Discover now