Rozdział 56

27.7K 953 89
                                    

MICHAEL


-Kurwa-zaklnąłem gdy ponownie włączyła się poczta głosowa.

-Stary, co jest?-zapytał mój kumpel.

-Daphne nie odbiera.

-Wyluzuj-poklepał mnie po ramieniu.-może zasnęła. Takie rzeczy w ciąży to normalka.

-Może...mimo to cholernie się o nią martwie.

-Też tak miałem jak moja żona była w ciąży-powiedział. Był wysokim brunetem i miał 36 lat.-a teraz mam czwórkę cudownych dzieci i piąte w drodze.

-Zazdroszczę. Ja będe miał pierwsze. I tak strasznie się niepokoje-w tym momencie usłyszałem dźwięk mojego telefonu więc jak najszybciej przyłożyłem go do ucha widząc na wyświetlaczu imię mojej dziewczyny.-Daphne, boże nic ci nie jest?! Dlaczego nie odbierałaś?

-Z tej strony wasza sąsiadka. Bety-przedstawiła się. Kojarzę. Starsza kobieta z siwiejącymi włosami, niska i troche grubsza.

-Dzień dobry. Czemu ma pani telefon Daphne?-zapytałem zaniepokojony.

-Poszłam do jej domu bo usłyszałam krzyk-gdy to wypowiedziała podtrzymałem się ściany, aby nie spaść.-i zobaczyłem Daphne w kałuży krwi. Nieprzytobną.

Krew odpłynęła mi z twarz, byłem blady jak ściana. Zachwiałem się i gdyby nie mój przyjaciel pewnie bym upadł.

-N...to nie...nie możliwe-zacząłem się jąkać.

-Zadzwoniłam do szpitala i przyjechali.

-Nie nie nie nie-krzyczałem.-niech pani powie, że ona żyje. BŁAGAM!

-Trwa operacja. Niech pan przyjedzie-powiedziała, a mi telefon wypadł z ręki. Patrzyłęm się tepo w ścianę.

-Stary, co jest?-zapytał Oscar.

-Daphne, ona...w szpitalu...dziecko...krew-mówiłem jakbym był zahipnotyzowany.

-Jedź do niej, szybko!

Ocknąłem się i wybiegłem z pracy wsiadając do auta i odjeżdżając z piskiem opon. Pierwsza łza wypłynęła na zewnątrz, potem druga, trzecia. Zacisnąłem dłonie na kierownicy aż zbielały mi knykcie. Cały się trzęsłem i tylko modliłem się, abym nie spowodował wypadku. Ignorowałem znaki drogowe i światła przez co kierowcy na mnie trąbili, ale miałem to gdzieś.

-Skarbie, trzymaj się-szeptałem sam do siebie ścierając jedną ręką łzy. Byłam jak w amoku. Nie wiedziałem co się stało, ani dlaczego sąsiadka znalazła ją w kałuży krwi.

Zaparkowałem byle gdzie i wybiegłem z samochodu kierując się do szpitala. Popędziłem do recepcji gdzie siedziała młoda, rudowłosa dziewczyna.

-Przed chwilą przyjechała tu dziewczyna w ciąży-rzuciłem szybko oddychając i podałem jej imie i nazwisko.

-Drugie piętro, sala 103-mruknęła, a ja jak najszybciej pobiegłem po schodach przeskakując co dwa stopnie. Podtrzymałem się ściany biorąc gwałtowny zakręt i ruszyłem korytarzem widząc już sąsiadke siedzącą na korytarzu.

-Co...co z nią?-wyłkałem. Nie ukrywałem już tego, że płaczę. Pare ludzi zwróciło na mnie uwagę, ake miałęm to gdzieś.

-Operują ją. Czekałam na ciebie.

-Dziękuje. Ja jestem pani cholernie wdzięczny-przytuliłem kobiete.-bardzo bardzo dziękuje.

-Nie ma sprawy. Zrobiłam to co musiałam.

-Niech pani idzie do domu. Ja z nią zostanę.

-Na pewno?

-Tak-przytaknąłem.

-Powodzenia kochany-uśmiechnęła się i skierowała w stronę wyjścia. Chciałem wejść do środka, ale lekarz który akurat wychodził zagradził mi drogę.

-Nie może pan tam wejśc. Trwa operacja.

-Pan nic nie rozumie! Tak jest moja narzeczona i dziecko!-krzyczałem.

-Ja to rozumiem, ale skoro pan ich kocha to musi pani pozwolić dokończyć operację. Niech pan im nie przeszkadza.

-Co..co z dzieckiem?-wyszeptałem.-żyje.

-Nie wiem tego-powiedział smutno.-stan jest krytyczny. Bardzo trudno będzie o dziecko, ale zrobimy co w naszej mocy.

Opadłem na krzesło i tępo wgapiałem się w ścianę. Moje dziecko...moja kruszynka może nie żyć. Ten kto to zrobi pożałuje. Zabije skurwysyna gołymi rękami.

-Ja pierdole-warknąłem i uderzyłem w ścianę, a pare osób odskoczyło z przerażenia. Dziecko nie może umrzeć. Jak to przeżyje Daphne? I ja? Nie. Ono przeżyje. PRZEŻYJE!

Gdy nerwy troche puściły drżącymi dłońmi wybrałem numer Vivian. Nigdy tak cięzko nie szukało mi się jej w kontaktach.

-No co jest Mike?-spytała radosnym głosem.

-Daphne...jest w szpitalu-powiedziałem oszołomiony.

-O jasna cholera! Czemu!?-krzyknęła.

-Sąsiadka znalazła ją w kałuży krwi. Nieprzytomną. Dziecko...ono może umrzeć-nie hamowałem już łez.

-Zaraz tam będe z Ericą-powiedziała, a ja po głowie wyczuwałem, że płakała. Później zadzwoniłem do każdego po kolei. Każdy był w szoku. Moja ciotka zaczęła szlochać do telefonu, a mojemu tacie wypadł telefon z ręki. Każdy jednak obiecał przyjechać. Usiadłem na niewygodnym krześle i ukryłem twarz w dłoniach cały drżąc. To mój najgorszy dzień na świecie. Jeżeli dziecko nie przeżyje...nie wybaczę sobie tego. Powinienem bronić rodziny, a tymczasem dwie najważniejsze osoby walczą o życie!

-Przepraszam bardzo-usłyszałem gruby głos więc podniosłem głowę. Przede mną stali dwaj policjanci.-Pan Michael?-upewnił się, a ja przytaknąłem głową.-złapaliśmy osobę która odpowiedzialna jest za narażenie zdrowia i życia pańskiej narzeczonej i dziecka-gdy to powiedział stanąłem na równe nogi.

-Kto to jest?-spytałem wbijając paznokcie w dłoń.

-Podała się za Alice i powiedziała, że jest Pańską Matką.

TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA!

Jesteś tylko mojaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz