Rozdział 24

40.4K 1.2K 148
                                    

Dzisiaj postanowiłam pójść gdzieś gdzie nie byłam przez jakiś rok. Po długich rozmyśleniach i określania za i przeciw w końcu postanowiłam, że tam pojadę. Posprzątałam cały dom, aż w końcu wyszłam z domu. Obczaiłam najbliższe autobusy i tak się składało, że jeden jechał idealnie tam gdzie chciałam.

-Daphne!-usłyszałam krzyk Mike'a przez co odwróciłam się i na niego spojrzała.

-Huh?

-Gdzie idziesz?

-Um-podrapałam się po głowie.-nie ważne. Wracaj do domu.

-Daphne-Mike złapał mnie za ręke.-pojadę z tobą.

-Nie trzeba. Mam za trzy minuty autobus więc mnie puść, bo się spóźnię.

-Pojadę z tobą Daphne, tylko powiedz gdzie.

-To na prawdę nie jest konieczne-pokręciłam głową.-poradzę sobie.

-Dochodzi szesnasta. Nie puszcze cie samej.

-Jest lato Mike. O tej godzinie jest jeszcze widno.

-Nie ważne. Ludzie czają się wszędzie.

Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że na pewno nie zdąże już na autobus.

-Świetnie. Zaraz mi ucieknie. Nie zdąże.

-No to świetnie, wskakuj-otworzył drzwi od samochodu.

-Jesteś uparty-warknęłam zajmując miejsce obok kierowcy.

-Wiem-zaśmiał się odpalając auto.-to gdzie jedziemy?

-Na..cmentarz-mruknęłam cichutko.

Mike popatrzył na mnie, ale bez słowa spełnił moją prośbę. Byłam troche zażenowana, że jedzie ze mną na cmentarz. W sumie sam chciał, ale pewnie nie wiedział gdzie chce jechać.

Droga tam zajęła nam prawie godzinę. Mało się oddzywaliśmy, głównie skupialiśmy się na słowach piosenki w radiu, aż w końcu zatrzymaliśmy się.

Wyszłam z auta razem z kwiatami które kupiłam i weszłam na cmentarz zaczynając przechodzić między setkami nagrobków. To jest jak chodzenie po labiryncie. Ale na szczęście drogę tam znam na pamięć. Mike chwycił moją ręke, a ja lekko się uśmiechnęłam.

Po paru minutach stanęłam obok jednego nagrobka z wyrytym napisem "Ines i Stewart"

Położyłam jedyne kwiaty na nagrobku moich rodziców i chwilę stałam w ciszy. Mike również. Wiedział, że nie chcę się narazie oddzywać więc tylko trzymał mnie lekko za ręke.

-Tu są pochowani moi rodzice-zaczęłam cicho.-zginęli gdy byłam jeszcze tak na prawdę dzieckiem. Bardzo ich kochałam.

-Rozumiem-wyszeptał i puścił moją dłoń, aby po chwili objął mnie w talii i przyciągnąć do siebie.

-Bardzo mi ich brakuje-po moim policzku spłynęła samotna, ciepła łza którą szybko starłam.

-Jacy oni byli?-spytał.

-Byli...wzorem dla mnie. Kochani, pomocni, lojalni. Nie znałam drugich tak cudownych ludzi jak oni. Byli dla mnie najlepszymi rodzicami na świecie-wyłkałam. Pamiętam doskonale ten dzień...

-Świetny był ten film-powiedziałam gdy wychodziłam z rodzicami z kina.

-Tak-zaśmiała się mama.-nigdy się tak nie uśmiałam.

-Fajnie, że wam się podobało-tata objął nas i pocałował mamę w policzek.

-A tobie się nie podobało?-spytała kobieta.

-Oczywiście, że podobało-zaśmiał się.-chociaż za dużo miłości.

-Przesadzasz-machnęłam ręką.-właśnie o to chodziło w tym filmie. Połączenie komedii z romantyzmem.

-Nie znasz się Stew-mama uderzyła go lekko w żebra na co się zaśmiał.

-Ten samochód strasznie szybko jedzie-wskazałam na pojazd który zjeżdżał raz na jeden pas raz na drugi.-dlaczego on jedzie tak szybko?-spojrzałam na ojca który był w totalnym szoku.-tato, co się dzieje?

-On jedzie prosto na nas-powiedział ze stoickim spokojem. Był coraz bliżej. Zaczęłam krzyczeć gdy jechał prosto na nas. Tata zdążył mnie odepchnąć tak, że upadłam prosto na drogę. Potem usłyszałam potworny huk. Ze łzami w oczach i strasznie obolała podniosłam się.

-Mamo? Tato?-wyszeptałam widząc zamazany obraz. Dymiący się samochód i zakrwawione ciała moich rodziców pod pojazdem.

-A potem trafiłam do szpitala-wyszlochałam.-nie pamiętam co się dalej działo. Później lekarze...lekarze powiedzieli, że rodzice...zginęli-wtuliłam się w ciało chłopaka, a ten przytulił mnie do siebie.

-Już cicho-wyszeptał całując mnie w skroń. Poczułam się dużo lepiej w jego ramionach. Zawsze potrafi mnie wesprzeć i przytulić.-oni na pewno teraz na ciebie patrzą. Tam na górze.

-Co rok tu przyjeżdżam. Dzisiaj mija pięć lat jak odeszli.

-I...radziłaś sobie sama?

-Jakoś musiałam. Nie było łatwo, ale się udało.

-Jesteś bardzo dzielna-przytulił mnie ponownie i musnął ustami moje czoło.-nie każdy poradziłby sobie bez rodziców.

-Brakuje mi ich-schowałam twarz w koszulce Mike'a i cicho płakałam.

-Wiem-pogłaskał mnie po włosach.-chcesz zostać sama?

-Nie-zaprzeczyłam szybko.-chciałabym z kimś być. Postoisz tu jeszcze chwilę ze mną?

-Oczywiście. Dla ciebie wszystko.

Oderwałam się od niego i przykucnęłam przy nagrobku. Mike stał tuż za mną.

-Cześć-przywitałam się smutno mimo, że rodzice mnie nie słyszeli.-chciałabym wam powiedzieć, że jakoś sobie radzę, ale pewnie mnie widzicie. Bardzo za wami tęsknie. Gdybym was nie wyciągnęła do tego kina...nic by się nie stało. To moja wina-spuściłam głowę i zaczęłam płakać.-mam nadzieje, że kiedyś się spotkamy. Dziękuje, że mnie w tedy uratowaliście. Daje sobie jakoś radę, chociaż jest ciężko. Mam pracę i..jakoś żyję-zaśmiałam się bez krzty wesołości.-bardzo bardzo za wami tęsknie i was kocham-skończyłam swój monolog i wstając przytulając się do chłopaka. Mike od razu mnie objął i schował głowę w moich włosach.

-Możemy już jechać-wychlipiałam, a Mike bez słowa objął mnie w talii i razem wyszliśmy z cmentarza.

Bo gdy za kimś cholernie tęsknisz...pamiętasz go przez całe życie

Jesteś tylko mojaWhere stories live. Discover now