JEDEN

1.9K 102 17
                                    

Camila

Trafalgar Square nie jest najlepszym miejscem do spacerów o pierwszej w nocy. Zresztą o każdej porze po zmroku, jeśli człowiek jest sam.

Drżałam, mając za plecami górujący nad placem cień kolumny Nelsona; między gmaszyskami wiał chłodny lipcowy wiatr. Było mi zimno, więc ciaśniej otuliłam się płaszczykiem; zaczynałam żałować, że zdecydowałam się włożyć kusą czarną sukienkę – mój wyjściowy strój. „Nie do takich poświęceń gotów jest człowiek, by spędzić wesoły wieczór w mieście!"

Podskakując jak gołąb – taki sam jak ten, który usiadł u mych stóp – rozglądałam się po pustym placu w poszukiwaniu przyjaciół. Na razie to tyle, jeśli chodzi o „wieczorną przekąskę". Do baru sushi idzie się spacerkiem nie dłużej niż dwie minuty, a minął już ponad kwadrans. Przewróciłam oczyma, bo byłam pewna, że niektórzy zostali już w samych majtkach. „I dobrze. Kto by się tam przejmował małą Camilą Cabello!"

Podeszłam do ławek osłoniętych posępnymi koronami drzew. Westchnęłam, masując dłońmi zmarznięte kolana i gorzko żałując, że zdecydowałam się czekać.

Omiotłam wzrokiem plac jeszcze raz, wyjęłam komórkę i wcisnęłam guzik szybkiego wybierania. Numer był wolny, ale nikt nie odbierał, włączyła się poczta głosowa. „Cześć, tu Ruby. Jestem teraz zajęta, więc zostaw wiadomość po sygnale. Całuski!"

Jęknęłam sfrustrowana, słysząc sygnał.

– Ruby! Gdzie jesteś, do cholery?! Jeśli zostawiłaś mnie i poszłaś z tym facetem, przysięgam, że cię zabiję! Tu jest normalnie mróz! Zadzwoń, jak tylko dostaniesz wiadomość.

Rozłączyłam się i schowałam komórkę do kieszeni, doskonale wiedząc, że dzwoniłam na próżno, bo Ruby odsłucha tę wiadomość najwcześniej za tydzień. Masowałam zmarznięte dłonie i podciągnęłam kolana pod brodę, żeby mi było cieplej; zastanawiałam się, czy nie zadzwonić po taksówkę. Ale jeśli Ruby wróci i mnie nie znajdzie, będę się miała z pyszna. Zrezygnowana oparłam policzek o kolana i przyglądałam się w ciszy pomarańczowej mgle, otulającej nocny Londyn.

Po drugiej stronie placu grupka imprezowiczów skręciła w boczną ulicę, chwiali się na nogach, a ich głośny rechot gubił się w ciemności. Po paru minutach nadjechał czerwony piętrus z napisem „Odwiedzajcie National Gallery" na boku. Wyłonił się zza gmachu, który reklamował. Objechał plac, a potem zniknął w labiryncie wiktoriańskich kamienic, górujących nad sercem miasta. Powoli cichł warkot autobusowego silnika, a wraz z nim odległy szum londyńskiego ruchu.

Zastanawiałam się, któremu z dwóch poznanych przez nas dzisiaj chłopców poszczęściło się z Ruby. Poczułam ukłucie zazdrości. Szkoda, że nie jestem taka lekkomyślna i taka... nieskrępowana jak ona. Ale nie mogłam. Nie po Austinie...

Mijały minuty. Czułam coraz większy niepokój. Przez dobrą chwilę nikt nie pałętał się chwiejnym krokiem po placu, a zimny wiatr mroził moje gołe nogi jak powiew z otwartej lodówki. Rozejrzałam się za taksówką, ale ulice były puste, podobnie jak sam plac, i tylko światło migotało w dwóch fontannach po obu stronach kolumny.

Znów wyjęłam telefon. Chciałam zadzwonić do taty i poprosić, żeby po mnie przyjechał, gdy nagle kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. O mało nie wypuściłam telefonu z ręki, bo serce podskoczyło mi do gardła. Spojrzałam w tamtą stronę.

„Nic". Pokręciłam głową, opanowując strach. „To pewnie tylko gołąb", dodałam sobie otuchy. Wystukiwałam domowy numer zziębniętymi palcami, zadzierając raz po raz głowę, zmuszając się do zachowania spokoju.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now