Rozdział Pierwszy

415 30 2
                                    

Jesienna Róża

– No! Jest nasz samotnik!

– Dzień dobry, Nathan. – Chwyciłam ciśnięty w moją stronę fartuch i zawiązałam jego paski za plecami.

– Słyszałaś, Sophie? – zwrócił się do jednej z nowo zatrudnionych młodych kelnerek. Dziewczyna trzymała w rękach stos białych, świeżo umytych talerzy, które znacznie od niej starszy Nathan wyciągnął właśnie ze zmywarki. – Powiedziała „dzień dobry". Co za odmiana.

Utkwiłam wzrok w dziewczynie, próbując ustalić, czy już się poznałyśmy, czy po prostu Sophie nie różni się niczym od reszty żeńskiego, wbitego w rurki i wytapetowanego na pomarańczowo sobotniego personelu.

– Dlaczego niby „samotnik"? – spytałam, nie przestając się w nią wpatrywać. Gdy odwzajemniła spojrzenie, na jej skronie wystąpił pot. Zaczęła nerwowo bębnić palcami o brzeg talerza na spodzie.

Kiedy minęłam ją, by sięgnąć po stos menu, gwałtownie obróciła się w tył i aż zakwiczała z przerażenia, wypuszczając z rąk talerze.

A więc nie spotkałyśmy się wcześniej.

Pstryknięciem palców zawróciłam zmierzające w stronę podłogi naczynia i skierowałam je na blat, po czym nie dając dziewczynie czasu na reakcję, wyszłam z ciasnej kuchni. Udałam się do frontowej części Harbour Café i przewróciłam zawieszkę na drzwiach na stronę „Otwarte". Był koniec sierpnia i pomimo wczesnej pory turyści zaczynali już zapełniać alejkę prowadzącą z roboczej części portu do elegantszej sportowej mariny. Z oddali widziałam, jak między pirsami przeciskają się ciągnące za sobą rybny zapach trawlery. Przeszklona fasada kawiarni nie chroniła ani przed tą wonią, ani przed brzękiem olinowania uderzającego o maszty i wrzaskami mew, które krążyły tłumnie nad kutrami, licząc, że załapią się na kąsek z dzisiejszego połowu. Była to nieodłączna ścieżka dźwiękowa wszystkich poranków w ruchliwym porcie Brixham. Nathan wysunął się zza lady i podszedł do mnie w kilku skocznych krokach. Był wysoki i wątły, poruszał się raczej miękko. Teraz przepraszająco pochylił głowę.

– Przed twoim przyjściem mówiła mi, że nigdy nie widziała Mędrca.

Wzruszyłam ramionami. Reakcja dziewczyny ani trochę mnie nie zaskoczyła. Pracowałam w tej knajpie od roku i przez cały ten czas tylko Nathan i ja byliśmy stałym personelem. Każda nowa osoba najpierw obchodziła mnie szerokim łukiem, a potem dość szybko rezygnowała. Miałam nadal tę robotę, bo szefowa wiedziała, że na sucho ujdzie jej płacenie mi mniej niż innym. I tak nie odważyłabym się podskoczyć – ona jedyna w całym mieście gotowa była dać mi pracę.

Kiedy chciałam go minąć, Nathan oparł wytatuowaną lewą dłoń na mojej ręce.

– Powiedziałem „samotnik", bo przez kilka miesięcy nie odpisywałaś na SMS-y.

– Ty byłeś na Islandii, a ja w Londynie.

– I tak mogłaś coś odpisać.

Chwyciłam go za rękaw czarnego kucharskiego uniformu i odsunęłam jego dłoń. Uwolniwszy się, zaczęłam rozkładać na stolikach menu z wkładką na temat oferty dnia. Nathan cały czas dreptał za mną.

– I jak ta Islandia? – spytałam w końcu, chcąc przerwać ciszę.

– Piękna. I demokratyczna.

Westchnęłam i przewróciłam oczami, nie odwracając się do niego.

– Ludzie i Mędrcy żyją tam razem. Nie ma podziałów jak tutaj... – wyprostowałam się, by zobaczyć, jak wskazuje kciukiem kuchnię – i wszędzie indziej – dodał zaraz, jak gdyby po namyśle.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now