Sześćdziesiąt Jeden

668 57 12
                                    


Camila

Chłód otulał moją skórę, pieścił moje ramiona i boki, jakby to były czyjeś dłonie. Krople odbijały się od kamiennej balustrady, gdy ukryłam się przed deszczem w niszy przy głównym wejściu. Odbijały się i pryskały we wszystkich kierunkach niczym odłamki granatów, niektóre trafiały wprost we mnie i moczyły mi bluzkę. Inne chwytałam w wyciągniętą dłoń, którą obracałam na deszczu, wpatrując się zahipnotyzowana, jak spływają mi po palcach i skapują na ziemię. Na trawie powstawały kałuże, które zamieniały się w błoto, bo deszcz siekł tak mocno jak na początku, kiedy się rozpoczął przed sześcioma czy też siedmioma godzinami.

„Wiąże się z dziewczyną, której o mało nie straciła... swoją drogą, jakaż ze mnie idiotka! Z dziewczyną, która tchnęła życie w ten dom. Z dziewczyną, która sprawiła, że znów żyję! To zupełnie naturalne..."

Objęłam się ramionami w pasie, wyobrażając sobie, że to jej ramiona, jej dotyk, jej oddech...

Zadrżałam z zimna, ale naprawdę delektowałam się nim. Chciałam zapamiętać chłód nocnego powietrza, dotyk stóp na zamarzniętym kamieniu i każdą kroplę deszczu, która niemal parzyła mi skórę.

– Moja – czyjś głos szepnął mi do ucha. – Cała moja! – powtórzył, a ramiona w czarnych rękawach koszulki objęły moje ramiona, ścisnęły mnie w talii. Jej włosy łaskotały mnie w szyję, kiedy opuściła głowę, jej usta odnalazły żyłę i pocałowały ją aż do dołu, dłonie nie wahały się spocząć na mych piersiach, przyciągając mnie bliżej. Położyłam ręce na jej rękach i przywarłam plecami do jej piersi.

– Podoba ci się to, dziewczynko? – mruknęła, zamykając delikatnie dłonie. Odpowiedziałam jej westchnieniem. Zachichotała, a jej dłonie przesunęły się w dół, odnajdując skraj bluzki, podciągnęła ją do góry. Nie miałam czasu, by zareagować, bo po chwili już mi ją zdjęła. Zostałam w samym staniku i dżinsach.

– Co robisz? – Skrzyżowałam ręce na piersi, świadoma tego, że podwójne drzwi zostawiono na noc otwarte. Nie odpowiedziała, chwyciła mnie za rękę i poprowadził ku plamie światła rzucanej na kamienne schody przez lampy przy wejściu do Varnley. Ledwo zdążyłam włożyć pantofle, które wcześniej zdjęłam. – Zwariowałaś? Jeszcze ktoś nas zobaczy!

– Niech zobaczy – odparła, schodząc ze mną na podjazd. Była zbyt silna, abym mogła jej się przeciwstawić, więc opór nie miał sensu, zwłaszcza że wplotła palce w moje włosy, odsuwając mi mokrą grzywkę z oczu. – Pozwól, że zobaczę, jaka jesteś śliczna.

Uniosłam rękę i przeczesałam Lauren włosy, tłumiąc śmiech.

– Wiesz, że pada, prawda? I że jest strasznie zimno? – Czułam, że dżinsy mi sztywnieją od strug deszczu spływających z piersi i koniuszków włosów.

Spojrzała w nocne niebo, przyglądała mu się z rozbawieniem.

– Pada? Nigdy bym się nie domyśliła. – Krople deszczu kapały jej po twarzy, spływały po brodzie i szyi. Otarła je jednym szybkim ruchem. – I wcale nie jest zimno. Jest znośnie.

– Doprawdy? – Zadrżałam, podkreślając, jak bardzo jest mi zimno. – Więc ja muszę być rozpalona jak pogrzebacz w kominku.

– I trudno cię ująć, niczym rozpalony pogrzebacz – dodała.

– Hej! – Położyłam jej rękę na piersi i pchnęłam. Odsunęła się, choć wiedziałam, że to nie z powodu mojej siły. Podeszłam kilka kroków, pochyliłam się, nabrałam w dłoń wody z fontanny i prysnęłam w jej stronę. Miała już mokrą koszulę, ale spryskałam jej rękaw, który przylgnął do skóry. Z komicznym zaskoczeniem opuściła wolno głowę i uniosła brwi.

– Naprawdę tego chcesz, dziewczynko?

I nim zdążyłam mrugnąć, rzuciła się do fontanny i opryskała mnie całą. Lodowata woda pozbawiła mnie oddechu, objęłam się ramionami. Teraz ziąb panujący pod balkonem wydał mi się przytulnym marzeniem. Lauren pochyliła się, by znów mnie opryskać, ale uciekłam jej na drugą stronę fontanny. Pobiegła za mną, a ja uciekałam, zresztą bez powodzenia. Chwyciła mnie za nadgarstki.

– Lauren! Wystarczy! Chcesz, żebym dostała zapalenia płuc?

„Powinnaś o tym pomyśleć, zanim zaczęłaś", napomniał mnie mój głos. 

– Nie zachorujesz. Przemiana cię uleczy!

Jęknęłam, padając jej w ramiona. Odeszliśmy od fontanny.

– A jeśli jutro coś się nie uda? Nawet nie wiem, na czym to polega...?

– To proste: upiję trochę twojej krwi, a ty mojej. Nic złego się nie stanie.

– No tak, ale...

Położyła palec na moich ustach.

– Gdybyś była bardzo stara albo bardzo młoda, albo bardzo chora, wtedy rzeczywiście coś mogłoby się nie udać. Ale nie jesteś. Jesteś już dhampirem, więc najgorsze masz już za sobą. Dlatego przestań się zamartwiać.

Żachnęłam się bez przekonania.

– No a później... po tym piciu krwi? Jak długo to trwa?

– Minie kilka dni, zanim wyostrzą ci się zęby, i sporo czasu, zanim nauczysz się polować, ale reszta trwa nie więcej niż kilka godzin. To niesamowite, kiedy się widzi, jak człowiek blednie!

– Przemieniłaś już kogoś?

Kiwnęła głową. To dobrze, że wiedziała, co robi, ale poczułam też coś innego. Zazdrość?

– Kogo?

Potrząsnęła głową, jakby chciała sobie przypomnieć.

– Jedną z pokojówek, krótko po wojnie. Zdaje się, że miała na imię Anne.

Coś mnie zakłuło w żołądku.

– Mówisz o Annie? – Kiwnęła głową, jej oczy zaróżowiły się, więc nie musiałam pytać, co było dalej. „Tak, to wiele tłumaczy..." Znów poczułam zazdrość i... winę.

– Gdyby jednak coś się nie udało, wolałabym...

– Ojciec będzie w pobliżu, a on wie wszystko o przemianach. – Znów się zastanawiałam, czy powinnam się cieszyć, czy raczej nie.

– Coś ci powiem... – zaczęła, bo wyraźnie zależało jej na zmianie tematu. Spletliśmy dłonie, a Lauren, nie pytając o pozwolenie, położyła mi rękę na sercu. – Nie mogę się doczekać, aż przestanie bić.

Wspięłam się na palce i pocałowałam ją w usta. „Mogłabym zaczekać, ale jeśli jest jakiś powód, dla którego chcę to zrobić, to są nim takie chwile". Położyłam dłoń na jej ramieniu. Stała odwrócona plecami do dworu, a ja zapatrzyłam się w pałac, który był moim domem przez trzy ostatnie miesiące. Wpatrywałam się w tę budowlę, zastanawiając się, jakim cudem to wielkie, puste i zimne domiszcze stało się najprzytulniejszym miejscem pod słońcem, mimo wszystkich złych rzeczy, które w nim zaszły.

Ujrzałam postać przyglądającą się nam z najwyższego piętra. To był król. Jego oblicze nie było ani uprzejme, ani złe, tylko puste, podobnie jak jego serce przez te wszystkie miesiące bez królowej. Teraz wiedziałam, jak bardzo cierpiał, bardziej niż ktokolwiek z nas. Na piętrze pod królem stała inna postać – mój tata. Nie musiałam mu się przyglądać, by wiedzieć, jak bardzo czuje się zraniony.

Przycisnęłam nagi brzuch do Lauren, mając nadzieję, że niczego nie zauważył. Dobrze, że nie mógł widzieć, jak mocno się czerwienię.

„Nie pozwolę, by jakikolwiek spór między tymi dwoma stanął pomiędzy mną a Lauren. Nie pozwolę na to".    

**********************************************

Zostały dwa rozdziały do końca ;) 

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now