Dwadzieścia Pięć

528 65 1
                                    

Camila

– Zayn, co ty tu robisz? – zapytałam, kiedy znieruchomiał dwa kroki ode mnie. – Zayn? – powtórzyłam ciszej. Nie poruszył się, pomachałam mu ręką przed oczyma. Był jak w transie, miał zamglone, niewidzące oczy. – Zayn! – krzyknęłam. Nagle poruszył głową, pochylił ją tak nienaturalnie, że musiałam się od niego odsunąć. Zadrżał i wyrzucił ramię, chwytając mnie za nadgarstek. Aż jęknęłam. Poczułam dreszcz na skórze: biegł po ramieniu, wzdłuż barku i opadał ku łomoczącemu sercu, które nie chciało zwolnić. Jego lodowaty dotyk parzył mnie, chciałam mu się wyrwać, ale brakowało mi sił. – Zayn! – wrzasnęłam głośniej, ale on tylko zacisnął mocniej dłoń. Odciął mi dopływ krwi, czułam, że ręka mi drętwieje.

– Wybacz, droga Camilo, ale nie usłyszałem, zajęty, by tak rzec, własnym wnętrzem – syknął, zwilżając wargi oleistą, lśniącą śliną. Pociągnął nosem.

Błagałam własne serce, żeby nie wyskoczyło mi z piersi. Wbił we mnie wzrok, musiałam spojrzeć w jego oczy. Nie były już brązowe, stały się krwistoczerwone. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i uniosłam brwi. Cofnęłam się o krok od jego syczących, niemal warczących ust. Przyciągnął mnie do siebie, ściskając mocno nadgarstek.

– Nie, moja śliczna. Nigdzie sobie nie pójdziesz.

Przyciągnął mnie jeszcze bardziej, a potem pochylił się i wsunął mi dłoń pod kolana. Podniósł mnie. Po chwili poczułam uderzenie chłodu na policzkach. Uciekał ze mną z Varnley. Ale dokąd? Tego nie wiedziałam. Przymknęłam powieki, próbując powstrzymać łzy. Dopiero wtedy przyszło mi do głowy, by krzyczeć. I wrzasnęłam! Wydałam z siebie przerażający, mrożący krew w żyłach wrzask, który rozdarł noc.

Na próżno. Nikt mnie nie usłyszał. Nikt nie pospieszył mi na pomoc.

Poczułam coś ostrego na policzku, to coś rozszarpywało mi skórę. Otworzyłam szeroko oczy. Kolce jeżyn raniły mnie boleśnie, skrzywiłam się, czując spływającą po policzku krew. Chciałam podnieść rękę, żeby ją otrzeć, ale nie mogłam. Zayn przyciskał moje ramię do piersi. Było zdrętwiałe, w ogóle nie czułam palców.

– Nie chcesz się uwolnić, dziecino? Nie chcesz ode mnie uciec? – gruchał Zayn, pochylając głowę. Otworzył lekko usta, ujrzałam jego ostre kły, zagięte, śmiertelnie groźne, gdy oparły się o dolną wargę. Miał cuchnący oddech, poczułam w nozdrzach odór gnijącego mięsa i słonawo-metaliczny smród zaschniętej krwi. Zmarszczyłam nos i odwróciłam się.

– Jesteś ode mnie silniejszy – mruknęłam – więc nie mam szans. Ale następnym razem kup sobie płyn do płukania ust – dodałam, zdecydowana zmiażdżyć go słowami.

– Za chwilę będzie ci wszystko jedno – prychnął. Pochylił się jeszcze niżej nade mną i zlizał krew z piekącej rany. Wessał ją do ostatniej kropli. Zamknęłam oczy, czując jego wargi wędrujące po brodzie i zatrzymujące się na szyi. Wciągnął głęboko powietrze i zadrżał gwałtownie. Położył mi palec na ustach, a potem zjechał niżej, wzdłuż brody i szyi ku piersiom. Zagłębił go między nimi. Zacisnęłam zęby.

Jeszcze raz wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je prosto na mój biust.

– Mój Boże... – syknął. – Nie mogę już dłużej czekać...

Rzucił mnie na ziemię. Przygniotłam plecami bezwładną rękę. Usłyszałam trzask. Pisnęłam z bólu. Powoli wracało mi czucie. Rozejrzałam się. O dziwo wiedziałam, gdzie jestem. Rozpoznawałam ten gęsty las i porośniętą bluszczem kamienną budowlę. Ale niedane mi było zastanowić się nad tym, bo Zayn przyklęknął obok mnie.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now