Pięćdziesiąt Jeden

621 69 3
                                    

Camila

Usłyszałam stukot rozsuwanych kotar – tak głośny jak stukot kół pociągu na rozjeździe. Do sypialni wdarło się bladożółte światło poranka, które za moimi zaciśniętymi powiekami zamieniło się w kłujące pomarańczowe plamy. Zasłoniłam oczy zgiętą ręką. Jęknęłam, nie byłam w stanie powiedzieć niczego sensownego. Obudzono mnie zbyt gwałtownie.

– I tobie dzień dobry, dziewczynko.

Znów jęknęłam. To przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych, choć czułam motylki w brzuchu.

– Co ty tu robisz? Dopiero świta!

Uśmiechnęła się, zmierzając do garderoby. Chwyciłam poduszkę i zasłoniłam nią twarz – oczy i uszy. Wolałabym, żeby nie odpowiadała i pozwoliła mi spać.

– Budzę cię. I masz rację: dopiero świta. I właśnie dlatego musisz wstać.

Uniosłam nieco poduszkę. Obok moich stóp wylądowała sterta ubrań. Odwróciłam głowę, zerkając na maleńki budzik na nocnym stoliku. Nie przespałam nawet sześciu godzin.

– Nie... To się nie dzieje... – Przewróciłam się na brzuch i ukryłam głowę w poduszce.

– Wstawaj, dziewczynko! – Wyszarpnęła spode mnie kołdrę, a wraz z nią sukienkę, w którą byłam jeszcze ubrana. Prawie. Odwróciłam się na plecy. Usiadłam.

– Po co?

Rzuciła we mnie ubraniami.

– Znów wstałaś lewą nogą? Ale proszę grzecznie, jeszcze! Wstań z łaski swojej i się ubierz. Mamy tylko kwadrans.

Przymknęłam podejrzliwie oczy.

– Kwadrans do czego?

Cofnęła się ostrożnie o kilka kroków. Skrzyżowałam ręce i nogi, nie dbając o to, czy zobaczy moje majtki, czy nie.

– To może ci się nie spodobać... – zaczęła, a ja parsknęłam śmiechem.

– Do rzeczy, Lauren.

Na jej twarzy pojawił się dosyć posępny wyraz.

– Jak chcesz. Idziemy na łowy. Ty idziesz z nami.

Zachichotałam nerwowo.

– Co każe ci wierzyć, że wegetarianka, taka jak ja, wybierze się z wami na łowy?

Zdążyłam tylko opaść na plecy. Nie widziałam, jak skoczyła, dostrzegłam jedynie ruch. W następnym ułamku sekundy stała nade mną, z nogami po obu stronach mego rozciągniętego na plecach ciała. Nie dotknęła mnie, wsparła dłonie tuż obok mych rozrzuconych na poduszce włosów. Była tak blisko, tak blisko, że czułam lodowaty powiew parzący mnie w skórę. Wbiła we mnie wzrok, a ja nie potrafiłam odwrócić głowy. Serce waliło mi jak oszalałe, modliłam się, żeby tego nie słyszała.

– Przebudź się, Camilo Cabello! Zanim ten rok dobiegnie końca, serduszko przestanie ci bić, a twoja krew zamieni się w lód. Zostaniesz wampirem. Będziesz polować na ludzi i zwierzęta. Będziesz się nimi żywić. Nie masz wyboru. Nigdy go nie miałaś! Nikt nie wybiera przeznaczenia, gdy znajdzie się pośród mrocznych istot. Nikt! – Przerwała, wciągnęła powietrze w płuca, przymknęła oczy, a potem znów je otworzyła, by świdrować mnie wzrokiem. – Przebudź się albo zginiesz we śnie, dziewczynko! Mam ogromną nadzieję, że zdołasz się przebudzić, bo nie zniosłabym myśli, że mogłabym...

Ucichła.

Miała lekko otwarte usta, podobnie chyba jak ja. Nie poruszyła się. Ja też się nie poruszyłam. Trwaliśmy w bezruchu przez dobrą minutę, a budzik odliczał sekundy. Minęło ich dokładnie sześćdziesiąt trzy, zanim zeskoczyła z łóżka. Usiadłam, stała pod oknem, opierając się dłońmi o parapet, i wyglądała na dwór. Nie spojrzała na mnie, kiedy powiedziała:

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now