Czterdzieści Sześć

615 68 0
                                    

Camila

Uszczypnęłam się w wyobraźni, zdawszy sobie sprawę, że znów myślę o tamtym dniu, przypominając sobie bez końca to, co się wówczas wydarzyło. Ciągle czułam w sobie tamten chłód i obolałe uniesienie, analizowałam każde wypowiedziane wtedy słowo, obracałam w głowie każdą myśl i każdy szczegół.

„To wydarzyło się niemal dwa tygodnie temu, daj sobie spokój", radził mi mój głos i w zasadzie mogłam się z nim zgodzić. Chciałam dać sobie z tym spokój, ale nie potrafiłam.

„Lauren nie ma od dwóch tygodni. Przynajmniej spróbuj zapomnieć".

Zacisnęłam w dłoniach brzeg kołdry, wpatrując się w sufit. Powtarzałam w myślach zapamiętane słowa:

Wampiry nie są łagodnymi, kochającymi istotami. Zmiana nie leży w ich naturze, nie potrafią się przystosować ani akceptować innych. Ich miłość nie jest tym, co ludzie nazywają miłością, a pożądanie doprowadza wampiry do stanu niepojętego dla ludzi. Nie starzeją się jak my, ale jak kamienie: wietrzeją stopniowo, kruszą się niezauważenie. Powiadają, że kamień trwa wiecznie, tak jak one.

Lauren trwała w moim sercu. Myślałam, że król nie ukarze nas srożej niż tylko zakazem zbliżania się do siebie. Ale ukarał.

Nastał już listopad, drzewa zgubiły liście. Ale las był tak mroczny i nieprzenikniony jak zawsze, a jutro jak zawsze pełne męczarni. Do tego jutro przypadał dwunasty dzień listopada, co oznaczało Ad Infinitum.

To ja miałam być ofiarą. Nauczono mnie, co mam robić, uszyto mi suknię. Poznałam Johna, którego też składano w ofierze. John był spokojnym mężczyzną, który miał zamiar zostać wampirem w święta Bożego Narodzenia, by na zawsze połączyć się ze swoją ukochaną Marie-Claire. To było najdziwniejsze w ofiarach, zawsze składano je z miłości albo nienawiści.

Grałam posłusznie ofiarę, uczyłam się swojej roli jak najpotulniejsza istota ludzka tylko z jednego powodu: chciałam pójść na bal, na którym będzie Lauren. „Żeby tam być, musi wrócić stamtąd, dokąd ją zesłano".

Przetarłam suche oczy i opuściłam nogi z łóżka, ciągnąc nimi róg prześcieradła. Chwyciłam grzebień z nocnego stoliczka i przeczesałam włosy, potargane i splątane od wielu dni, które musiałam spędzać samotnie w tym pokoju. Nie miałam już prawa chodzić po domu. Odpowiadało mi to, nikt bowiem ze mną nie rozmawiał, jeśli nie liczyć Dinah, która ostatnio nabrała irytującego nawyku wypytywania mnie o moją rodzinę, szczególnie o Sofi. Zawsze o Sofi. Nie mogłam tego znieść.

Więc wolałam być sama ze swoim głosem.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy mogę zejść do kuchni, bo słyszałam na dole głośne rozmowy. Ale byłam głodna. Poszłam do garderoby po skarpety i po cichutku wymknęłam się na korytarz. Po kilku krokach przełknęłam głośno ślinę. „Drzwi Lauren".

Od tamtej nocy nie byłam w jej sypialni. Minęły dopiero dwa tygodnie, a mnie zżerała ciekawość. Miałam wrażenie, że coś musiało się tam zmienić, choćby dlatego, że pokój nigdy nie jest taki sam bez tego, kto w nim mieszka.

Głupia myśl, ale teraz co chwila nachodziły mnie głupie myśli.

Jak choćby ta... zupełnie innej natury. Nie potrafiłam przestać myśleć o nagim torsie Lauren obok mnie, o jej mocnym uścisku, wymagającym, kontrolującym wszystkich i wszystko charakterze, który – nikomu o tym nie mówiłam – całkiem mi się podobał, choć nigdy bym się do tego otwarcie nie przyznała. Ciągle potrafiłam wzbudzić w sobie tamtą chorą ekscytację, kiedy schwytała mnie w pułapkę, wyrzucając klucz przez otwarte balkonowe drzwi.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now