Rozdział Dziewiąty

162 13 7
                                    

Jesienna Róża

– Róża, dlaczego nam nie powiedziałaś?

– Bo nie pytaliście.

– Co za różnica? Jesteś księżną Anglii, a my nie mieliśmy o tym pojęcia. Przecież to znaczy, że należysz do najwyższej arystokracji w całym tym kraju! Tuż poniżej rodziny królewskiej. Hej, może warto było wspomnieć? – rzuciła Gwen poirytowana.

– Uważałam, że ten tytuł umarł kilka lat temu razem z pewną kobietą. Pamiętacie, jak w wiadomościach mówili o państwowym pogrzebie?

Spojrzałam na Tammy. Na jej twarzy pomału zaczęło się malować zrozumienie.

– O Boże! To była twoja babcia, prawda? Ale jak to się stało, że tytuł ominął twojego tatę?

– Jest człowiekiem.

Myliłam się co do tego, że szum przycichnie. Jeśli w ogóle coś osiągnęłam tym dniem nieobecności, to tylko nasilenie się całej wrzawy. Pytania nie ustawały przez cały dzień. Jedyne chwile wytchnienia miałam wtedy, kiedy uciekałam do łazienki albo gdy obok pojawił się książę – wtedy pytaniami zasypywano jego. Zresztą to właśnie z niego mieli szansę wyciągnąć więcej. Ja odpowiadałam bardzo zdawkowo.

Dzień zleciał na szczęście szybko. Udało mi się nawet uniknąć rozmawiania z księciem przez całe zajęcia z literatury angielskiej. Nie próbował tym razem wciągać mnie w nic, co by przypominało konwersację.

Kiedy wychodziłam z krawiectwa, było już dobrze po piątej. Podejrzewałam, że czeka mnie bardzo długi wieczór. W odróżnieniu od pracy, przez którą musiałam zostać po lekcjach, wypracowanie na rozszerzony angielski było długie i bardzo starannie napisane. Zadania nie ułatwiał mi fakt, że książę nie przeczytał ani sztuki, ani żadnego z opisywanych wierszy. Musiałam tłumaczyć mu wszystko, co ode mnie przepisywał. Pan Sylaeia co jakiś czas zerkał w naszą stronę od swojego biurka, aż w końcu, gdy wskazówki zegara dotarły do wpół do ósmej, powiedział, że możemy iść. Zawartość mojej teczki została tak wymieszana i porozrzucana po blacie ławki, że nim zdążyłam ją uporządkować i spakować, na zewnątrz ściemniło się, a szare wieczorne niebo ustąpiło miejsca purpurze za ścianą deszczu. Wyglądając przez okno, nie mogłam nawet dojrzeć po drugiej stronie dziedzińca budynku, w którym odbywały się zajęcia z plastyki. Poczułam gulę w gardle.

Stojąc na korytarzu, mogłam odnieść wrażenie, że aż tak strasznie nie pada. Ciężkie drzwi na obu jego końcach skutecznie tłumiły wycie wiatru. Dopiero na schodach złudzenia znikały: było naprawdę źle. Niebo ciskało wodą w dół z taką siłą, że krople odbijały się od gruntu na metr w górę, rykoszetując na ławkach i łącząc się ostatecznie w rwące strugi spływające do zagłębień w ziemi i pęknięć w asfalcie. Kwiaty na rozkwitającym drzewie walczyły dzielnie, jednak górą był wiatr. Porywał ze sobą kolejne płatki i unosił je gdzieś daleko poza budynek.

– Nie będziesz chyba latać przy takiej pogodzie?

Książę stanął koło mnie. Przez przeszklone drzwi obserwowaliśmy panujący na zewnątrz chaos.

– Pojadę autobusem.

Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Miałam na sobie bluzkę, spódniczkę i cienkie rajstopy. To nie był idealny strój na tę pogodę, doskonale o tym wiedziałam.

– Minuta i kompletnie przemokniesz. Poza tym jest ciemno. Nie powinnaś czekać sama.

– Dam sobie radę.

– Naprawdę mogę cię podwieźć.

Zrobiłam kilka kroków w stronę wyjścia i podciągnęłam wyżej torbę na ramię, szykując się do szarży przez deszcz.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now