Rozdział Dwunasty

155 14 1
                                    

Fallon

Dopiero gdy była już wysoko, wypuściłem powietrze z płuc. Stała się tylko niknącym punktem na niebie. Z pobliża dobiegały głosy; wyczuwałem je jako dolatujące do mnie niezborne zakłócenia, a jednocześnie usiłowałem przestawić się z powrotem na angielski. Czy głosy, które słyszałem, pochodziły z ludzkich ust, czy umysłów – tego nie umiałem powiedzieć. Ledwie mogłem teraz myśleć.

Samobójstwo. Każdy głupi od razu by dostrzegł, że jest nieszczęśliwa. Istnieje jednak prawdziwa przepaść między byciem nieszczęśliwym a... a tym. Pomiędzy zwątpieniem a rozpaczą, pomiędzy niezadowoleniem a utratą chęci do życia. Poczułem adrenalinowego kopa. Nie mogła być teraz sama. Nie w takim stanie. Zrzuciłem torbę z ramienia – zniknęła, nim zdążyła spaść na ziemię. Miałem po lunchu iść na matematykę, a potem na zajęcia wyrównawcze. Zniknięcie teraz oznaczało też, że do jutra zostanie tu mój samochód. Nic z tego nie miało jednak znaczenia. To nie szkoła była powodem, dla którego tu się znalazłem.

Wiedząc, że nie będzie się teraz bawić w latanie dla rozrywki, ruszyłem w pościg. Modliłem się tylko, żeby była w drodze do domu. Uniosłem się wysoko ponad kampus, ale nigdzie jej nie widziałem. Spróbowałem więc poszukiwań świadomości, licząc na to, że wyczuję jej umysł. Gdy się nie udało, w ułamku sekundy podjąłem decyzję, by lecieć na drugą stronę rzeki. Zastanawiałem się jednocześnie, jak zdołała całkiem zniknąć w zaledwie pół minuty.

Gdy zobaczyłem pod sobą miasto, skierowałem się nad kościół i cmentarz, które mijaliśmy, kiedy ją odwoziłem. Z wielką ulgą zauważyłem, że młoda księżna szybkim krokiem idzie pomiędzy nagrobkami. Odczekałem, aż wyjdzie przez furtkę w prostym kamiennym murze, i wylądowałem za wieżą kościelną. Po wyjściu na ulicę nie szła spacerem, ale i nie poruszała się tak szybko, jak mogłaby jej pozwolić na to magia. Zmierzała przed siebie lekkim biegiem. Ruszyłem za nią jak najciszej. Po chwili, przeklinając chrzęszczący żwir na ścieżce, przeskoczyłem na trawę. Lawirowałem pomiędzy grobami, wszędzie wokół widząc zwiędłe kwiaty w pokrytych pleśnią wazonach. Zatrzymałem się przy furtce i zaczekałem, aż dojdzie na szczyt wzgórza. Przy końcu ścieżki widziałem kilka domków o małych drzwiach, niknących w sąsiedztwie rozłożystego klonu. Gdy zniknęła za załamaniem pagórka, zacząłem biec. Zaraz dotarłem do skrętu, który wskazała mi tydzień wcześniej. Zobaczyłem ją po drugiej stronie drogi, jak znikała między nieprzystrzyżonymi krzewami w ogrodzie. Jeszcze chwila i rozległo się trzaśnięcie drzwi frontowych.

Odetchnąłem z ulgą, ale to jeszcze nie był koniec. Nie mogłem pozwolić, by została sama – nie kiedy po głowie krążyły jej takie myśli. Gdy jednak znalazłem się na chodniku po przeciwnej stronie drogi, coś sprawiło, że przystanąłem. Nie było tu masywnej bramy ani budek strażniczych, a jednak mijając słupek z nazwą alei, odniosłem wrażenie, że właśnie bezprawnie wkraczam na jej teren. Poczułem się przez chwilę znów jak dziecko. To było jak podkradanie jabłek z królewskich sadów: nie były ogrodzone i nikt nie zakazał nam chodzenia do nich, ale i tak czuliśmy, że robimy coś złego.

Wykonałem kilka ostrożnych kroków naprzód i rozejrzałem się niespokojnie. Sporo czasu minęło, odkąd ostatni raz sam, bez żadnej obstawy chodziłem po obcej okolicy. Zatrzymałem się u wejścia do frontowego ogrodu. Dom nie był nieładny, przeciwnie – miał w sobie rustykalny urok i przytulność. Trudno było po prostu uwierzyć, że jest siedzibą księżnej Anglii, że jej rodzina przy całej swojej zamożności i wszystkich nieruchomościach zdecydowała się żyć akurat tutaj. Łatwo było za to sobie wyobrazić, jakie święto mieliby paparazzi, gdyby wiedzieli o dokonanym przez Al-Summersów wyborze.

Oparłem dłoń na spiczastej sztachecie białego ogrodzenia. Było powszechnie wiadomo, że ta rodzina odrzuca wystawny styl życia, ale... żeby do tego stopnia. Zobaczyłem zaraz coś, co sprawiło, że poczułem lodowaty dreszcz. Na podjeździe stały dwa samochody. Trwało dobrą minutę, nim moje serce się uspokoiło. Wiedziałem, że jej rodzice pracują w Londynie. Ani na chwilę nie przyszło mi do głowy, że spędzają czas w domu razem z nią. Pokręciłem głową i głęboko westchnąłem. Nie była sama. Mogłem iść. Trudno byłoby jednak o lepszą okazję. Jej rodzice, mniejsza o rasę, należeli do arystokracji, a ja musiałem przecież kiedyś się przedstawić. Taki ruch miał szansę okazać się korzystny. Jednak już w chwili, gdy oparłem dłoń o furtkę, wiedziałem, że nie dam rady. Nie potrafiłbym stanąć z nimi twarzą w twarz i uścisnąć dłoni jej ojca. Poczucie winy powstrzymało mnie, przynajmniej na razie, przed próbą wtargnięcia w ich życie.

Spojrzałem w stronę domu, trochę z oczekiwaniem, trochę z nadzieją. Wiedziałem, że lepiej będzie, jeśli tak się nie stanie, ale chciałem zobaczyć mignięcie złotych włosów za oknem. Nie zobaczyłem.

Jest już bezpieczna. Rodzice się o nią zatroszczą.

Puściłem furtkę, odwróciłem się i odszedłem.

Jeśli twoje myśli można przyjąć za wskazówkę, to stawiam, że byłeś na kolacji z wampirem. Jako danie.

Nie odpowiedziałem. Pod powiekami widziałem tylko ciemność.

Fal, jestem twoim kuzynem. O co chodzi?

Pamiętasz z dzieciństwa Jesienną Różę? Jak byś ją opisał?

Pewna siebie, pretensjonalna, chyba trochę apodyktyczna. Wysławiała się z dużą swobodą.

Była taka. Ale to nijak ma się do tego wraka, który chodzi ze mną do szkoły. Nie tej dziewczyny szukamy.

Na krótką chwilę zapadła cisza.

To przez to miejsce, Fal. Jest opuszczone przez Boga.    

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now