Rozdział Jedenasty

157 18 11
                                    

Jesienna Róża

Udało mi się po części pójść za radą Nathana, zrywając się z lekcji. Aż do czwartku. Oczywiście nie byłam w stanie zupełnie uniknąć spotkań z księciem. Witałam się z nim każdego ranka w sali wychowawczej, widywałam go na historii i w ciszy pracowałam obok niego na zajęciach z literatury angielskiej. Nie naciskał mnie ani trochę. Przecież wyraźnie wyjaśniłam mu, co o nim myślę, gdy odwoził mnie do domu.

W czwartek rano ocknęłam się z myślą o pozalekcyjnych zajęciach krawieckich, a więc o sali pełnej plotkujących dziewczyn. Szum wokół księcia w dalszym ciągu nie cichł i nawet ja musiałam przyznać, że ma on naprawdę anielską cierpliwość. Podejście połowy szkoły do niego graniczyło z molestowaniem. Ja z dwojga złego wolałabym już paparazzich.

Przetrzymano nas na lekcji poprzedzającej przerwę na lunch. Kiedy wychodziłam z klasy, prawie wszyscy skończyli już jeść. Na szczęście w kawiarence ktoś się w końcu postarał. Pośród uczniów było teraz dwoje Mędrców – wegan – i nawet o tej porze wciąż można było przebierać w kanapkach. Chwyciłam jedną z nich, zapłaciłam i schowałam swój posiłek do torby. Następnie rozpoczęłam „marsz wstydu" pomiędzy rzędami stolików przy wyjściu na patio. Przy jednym z okrągłych stolików zajętych przez drużyny piłkarską i rugby siedział książę. Spojrzał na mnie i uniósł dłoń, jak gdyby chcąc zaprosić mnie do stolika. Szybko odwróciłam wzrok i przyspieszyłam kroku.

Tammy i reszta siedziały przy boisku, korzystając z tego, że na chwilę wyszło słońce. To w ich stronę się kierowałam. Z łatwością przeszłam przez tłum uczniów – zawsze rozsuwali się tu na mój widok. Teraz patrzyli na mnie dodatkowo z niedowierzaniem, nie mogąc oswoić się z tym, czego dowiedzieli się od księcia.

– Dziwadło!

Głos dobiegał z przeciwnej strony patia. Nakazałam sobie w myślach iść dalej.

– Salonowy śmierdziel!

Na ułamek chwili zamknęłam oczy. Valerie Danvers. Aż dziw, że nie podeszła do mnie wcześniej. Ujawnienie mojego tytułu było przecież wodą na jej młyn, kolejnym pretekstem, by nie dawać mi spokoju.

– Ej, nieużyta pierdoło! Specjalnie dałaś człowiekowi umrzeć, co? Zabiłaś go! Tak samo jak tamten strażnik załatwił Kurta!

Idź dalej. Nie zwracaj na nią uwagi.

– Ej, księżno! Za duża z ciebie snobka, żeby ze mną gadać? Gdzie twoja babunia? No! Powiedz, gdzie ona jest!

Idź przed siebie. Jeśli nie będziesz na nią zwracać uwagi, w końcu się zmęczy tym gadaniem.

– No, nie spinaj się! Tylko się pytam!

Skupiłam się na tym, by jak najszybciej iść przed siebie.

– Babunia nie żyje, pokrako? Zabili ją?!

Oddychałam coraz płycej, prawie już biegnąc.

– Zabili ją, bo była takim dziwolągiem jak ty?

Przesunęłam językiem po wyschniętych wargach. Czułam, jak gotuje się we mnie krew.

– Ty zasrana wiedźmo! Słusznie zrobili, że ją zatłukli!

Kto przezywa, ten się sam tak nazywa, powtarzała mi, gdy byłam mała.

Mortana! – klątwa wyrwała się z moich ust, nim zdążyłam ją powstrzymać. Towarzyszył jej splątany kłąb ciekłej energii. 

Już od kilku chwil dusił się w mojej rozgrzanej, spoconej dłoni, mocując się z zaciśniętymi palcami i czekając tylko, by wystrzelić w stronę Valerie. Zacisnęłam dłoń zbyt późno: złapałam już tylko powietrze. Poczułam w gardle falę gorąca. Czar nie dosięgnął jednak jej piersi. Z powietrza wyłoniła się osłona, sferą otaczając Valerie i jej koleżanki. Gdy uderzyła w nią moja klątwa, zadrżała, a jej powierzchnia zafalowała. Czar – błękitny w locie, ale czarny w chwili zderzenia z osłoną – szukał luki, która pozwoli mu przeniknąć do wewnątrz. Gdy żadnej nie znalazł, uległ z dźwiękiem tłukącego się szkła. Osłona stopniowo rozpłynęła się w powietrzu. Wokół dały się słyszeć nerwowe westchnienia. Kilka osób nawet krzyknęło. Wiedziałam, że wszyscy na boisku poderwali się natychmiast na równe nogi. Z lewej strony widziałam dyrektora, który stał jak wryty. Jego twarz była blada i spocona. Po drugiej stronie boiska asystenci nauczycieli wpatrywali się w Valerie i jej koleżanki. Nie ruszył się nikt poza księciem, który opuścił teraz wyciągniętą dłoń i popatrzył na mnie gniewnie. Starałam się spojrzeć mu w oczy. Próbowałam przybrać wyraz twarzy, który sugerowałby szok albo chociaż wyrzuty sumienia, ale na próżno. Wystarczyło, że zobaczyłam Valerie, a znów poczułam skry skaczące pomiędzy palcami moich dłoni.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now