Rozdział 14

2.1K 52 4
                                    

- P.. Przepraszam. - Wyjęczałam.

- Nic nie szkodzi, nie bolało. - Czy on zawsze jest taki poważny?? - Chodź.

Wyszłam z nim przed dom.

- Ilu was tu jest?

- A co?

- Bo nie widziałam nikogo...

Olał moje pytanie. Podszedł do motocykla w stylu enduro, który stał niedaleko, gotowy do drogi.

- Jeździłaś kiedyś czymś takim? - Zapytał.

- Nigdy sama.. - Odpowiedziałam.

Podszedł do mnie wciskając mi na głowę kask i sam wsiadł na maszynę. Czekał aż podejdę i się wdrapię. Ten motocykl również był wyższy niż normalny. Kiedy usłyszałam dźwięk odpalanego silnika, od razu podskoczyłam i przysunęłam się do gościa jak najbardziej. Odwrócił do mnie głowę.

- Spokojnie, dopiero go odpaliłem. - Zaśmiał się i ruszył.

Wiedziałam że to nie będzie przyjemna droga. Minęło kilka sekund, już na liczniku była setka. Mocno się go trzymałam, jednak czułam że zaraz wiatr mnie zdmuchnie. Zerknęłam mu przez ramię, licznik wskazywał 170km/h. Z całej siły ścisnęłam jego boki, na co zareagował odpuszczeniem gazu. Ucieszyłam się, ale nie zwalniałam uścisku. Czułam jak dość mocno zaczął hamować i zjechał w las. Jechaliśmy niezbyt szybko, droga była wyboista, więc bardzo podskakiwałam na tyle, kilka razy nawet dostałam gałęzią.

Odlepiłam się od niego dopiero kiedy zgasił maszynę. Przed nami stał jakiś stary budynek, część była zawalona, niektóre okna były zabite deskami, inne po prostu były puste.

- Zejdziesz? - Zapytał.

Bez słowa ześlizgnęłam się z motocykla.

- Co to za miejsce?

- Tutaj wyrzucamy zwłoki. - Odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem.

- Nie wierzę. - Próbowałam udawać, że jestem odważna.

- Nie? A dlaczego? - Zapytał z podniesioną brwią.

- Byłoby czuć zapach rozkładającego się ciała.

- Spokojnie, jeszcze nie weszliśmy do środka. - Puścił mi oczko. Przyznaję się, bałam się jak cholera.

Ruszył w stronę budynku. Niepewnie poszłam za nim.

- No i gdzie te Twoje zwłoki? - Zapytałam kiedy weszliśmy do budynku.

- A co, tak Ci się spieszy żeby je zobaczyć?

- Nie...

- No to chodź.

Szliśmy przez ciąg korytarzy aż dotarliśmy do metalowych schodów. Nie byłam pewna co do ich wytrzymałości, ale kiedy tak wielki facet po nich szedł i nic się nie stało, to mnie też musiały wytrzymać. Powoli i niepewnie zaczęłam po nich wchodzić, ale zatrzymałam się.

- Co tu było? - Zapytałam zaciekawiona.

- Co?

- No.. Ten budynek. Coś tu musiało kiedyś być.

- Ah. Szpital psychiatryczny.

- Dlaczego to kupiłeś?

- Bo było tanie i nikt nie chciał tego kupić. Podobno w nocy słychać tu głosy, a czasem nawet widać jakieś postacie. To że przedmioty zmieniają swoje położenie to normalka. A kiedyś jak tu przyjechałem w nocy...

- Dobra, nie kończ. - Przerwałam mu.

- Boisz się? - Zapytał z tym swoim uśmiechem robiąc krok w moją stronę. Dobrze, że była tu barierka, bo bym na pewno spadła z tych schodów, kiedy się cofnęłam.

Nagle ciszę przerwał dźwięk tłuczonego szkła w którymś korytarzu pod nami. 

WycieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz