Rozdział 62

1.2K 40 3
                                    

- No i co? - Zapytałam, kiedy Wojtek wszedł do pokoju.
- No urodziła, poradziła sobie sama. - Wzruszył ramionami.
- Długo Cię nie było. - Spojrzał na swój telefon.
- Około 2 godzin... Bywają gorsze porody. Strasznie zimno jest.
- Dałeś im chociaż coś ciepłego?
- Ciepłe słowo się liczy?
- Nie. - Zaśmiałam się.
- No więc nie.
- Wiesz, że mogą zginąć?
- Wiem.
- Nie wzrusza Cię to?
- Nie. A powinno?
- Wiesz, to jest małe, nic nie winne dziecko.
- Jego rodzice są winni. Wystarczy.
- Jesteś bez serca.
- Wiem. Sama niedawno ich tłukłaś równo, a teraz Ci ich żal?
- Żal mi dziecka, nie ich.
- I tak się niedługo wszystkich pozbędę. W Dubaju im nie grozi wychłodzenie. - Zaśmiał się.
- Kiedy znów jedziesz?
- JedzieMY. Jakoś w przyszłym tygodniu.
- Słucham? Że ja z Tobą? Dlaczego?
- A nie chcesz? Ostatnio Cię fascynował język arabski, a ponad to, miałabyś szansę spotkać się ze swoimi dawnymi ziomkami.
- Oni jeszcze żyją? - Spytałam zaskoczona.
- Raczej tak. Chyba, że wkurzyli Ahmeda, to rzucił ich lwom na pożarcie. - Zaśmiał się okropnie. - A nie chcesz się z nimi zobaczyć?
- Ja... Nie wiem... To znaczy no chciałabym...
- Ale?
- Ale teraz wszystko jest inaczej niż było kiedyś...
- I..?
- I nie wiem, czy chcę to zmieniać...
- Daj spokój, to są Twoi przyjaciele.
- Wiem... Sama nie wiem, czemu tak... Tak jakoś...
- To nie myśl o tym w sposób, że każę Ci jechać do nich, tylko, że chcę Cię zabrać na świetne wakacje. - Podszedł do mnie i mnie przytulił. - Co Ty na to?
- Może i masz rację... - Odpowiedziałam niepewnie, oddając uścisk.
- Na pewno mam. - Pocałował mnie w czubek głowy. - Idziemy dzisiaj na imprezę.
- Co? Znowu?
- Pewnie, muszę popracować. Brakuje mi kilku panienek do kompletu.


Godzina odpowiednia na wyjście. Jednak się rozmyśliłam...
- Ja nie idę.
- Czemu? - Spytał zaskoczony.
- Nie mam ochoty... Brzuch mnie boli. Chcę się położyć.
- Oh... A tego... Ja mogę iść..? Wiem, że nie powinienem Cię zostawiać, ale... Praca... A chcemy niedługo wyjechać... - Podrapał się po karku.
- Jasne, nie mam nic przeciwko. - Pocałowałam go w szyję, bo wyżej nie dosięgałam. - Baw się dobrze i nie przesadzaj z używkami. - Uśmiechnęłam się.
- Jesteś wspaniała, kochanie. - Pocałował mnie w czoło. - Będę nad ranem. - Przytulił mnie mocniej, po czym wyszedł. A ja skoczyłam do okna.
Długo nic się nie działo. Widziałam co prawda tylko część drogi, jednak na tyle dużą, żeby widzieć, czy ktoś się nią aktualnie porusza. I doczekałam się. Dwa auta pojechały. Zeszłam na dół, gdzie o dziwo nikogo nie było. Poszłam w kierunku szopy. Już z daleka było słychać płacz dziecka. Zanim otworzyłam drzwi, powtarzałam sobie w głowie "bądź groźna, bądź groźna, bądź groźna..." trochę mi to pomagało. Zajrzałam do środka. Facet bez kurtki, kobieta i dziecko zawinięte w jego właśnie ubranie wierzchnie.
- Przyszedłeś znów się nad nami znęcać? - Spytał szczękając zębami.
- Nie. PrzyszŁAM sprawdzić, czy jeszcze żyjecie. Widzę, że niestety tak... - Teatralnie westchnęłam.
- Ciężko jest, ale dajemy radę. Możesz już iść.
- O, wyganiasz mnie... Szkoda, że chciałam wam przynieść jedzenie i okrycie... - Skłamałam.
- Czekaj!
- No nic, miłego wieczoru... - Zamknęłam drzwi. Tak rozmawiać nie będziemy. Brr. Wróciłam do środka. Poszłam na górę się położyć. Nie miałam ochoty na integrację z chłopakami.
W nocy obudził mnie dziwny hałas. Jakby... Ktoś uderzał w ściany? Komu życie nie miłe? Drzwi od pokoju nagle się otworzyły, a do pokoju z impetem wpadł Wojtek. Mocno pijany.
- Szykuj się, bo wchodzę bez ostrzeżenia. - Wybełkotał. Co?
Na odpowiedź długo nie czekałam. Podszedł do łóżka, obrócił mnie tyłem do siebie.
- O nie nie nie mój drogi. Jesteś pijany i idziesz spać. W tej chwili.
- Nie idę.
- Idziesz. Już, kładź się.
- Dopsz mamo... - Opadł ciężko na łóżko.
Po chwili usłyszałam chrapanie. Pierwszy raz chrapał! Jednak nie przejmowałam się tym zbyt długo. Powieki stały się nadzwyczajnie ciężkie. Szybko się rozbudziłam, kiedy coś uderzyło mnie w brzuch (leżałam na plecach). Ręka Wojtka. Znowu..? Przysunął się do mnie.
- Czy Ty wiesz jak ja Cię kocham? - Powiedział przepitym głosem.
- Wiem.
- To dobsz. Bo tak mocno, że nie wiem.
- Idź już spać... - Powiedziałam. I tak nie będzie tego pamiętał.
- Dlaczego mnie wyganiasz jak ja Cię przytulam?
- Bo jesteś pijany, a bardzo bym chciała iść spać.
- Nie hestm pijany. - Dostał czkawki.
- Jesteś jesteś.
- No dobra, już grzecznie śpimmy. - Tu jakieś 10 sekund błogiej ciszy, podczas której jeszcze mocniej mnie przytulił. - Ale ja Cię tak kocham, że nikt Cię tak nie kocha.
- No z pewnością...
- I chcę Cię mieć ze sobą w Dubaju. I tutaj. I kurwa wszędzie. - Zaczął machać rękami we wszystkie strony. - A te wszystkie dziewczyny to nic dla mnie nie znaczą, bo Ciebie kocham najbardziej. - Zaczął mnie całować po szczęce.
- Jakie dziewczyny? - Poczułam ukłucie zazdrości. Co on z nimi wyprawiał?
- Jakie dziewczyny? - Już zapomniał o czym mówił? Alkohol niesamowicie działa na ludzi.
- Te z dzisiaj...
- Żadna nie była tak pięk na jak Ty. - Ta, po rozmowie...
- A opowiesz mi co się stało? - Próbowałam.
- Gdzie?
- Dzisiaj w klubie, z dziewczynami...
- Tańczyłem i drinki im postawiłem. Nie gniewasz się?
- Nie.
- Ale mówiłem im miłe rzeczy. I to dużo miłych rzeczy. A wiesz, że chciałbym je mówić tylko Tobie, prawda? Tylko Ty się dla mnie liczysz. - Wtulił się w moją szyję. Może to i nawet lepiej, że nie będzie tego pamiętał, na trzeźwo by takich rzeczy nie mówił.
- Jakoś musiałeś je tu ściągnąć. - Westchnęłam.
- I nie gniewasz się?
- Nie. - Może trochę skłamałam.
- Kochanie, jesteś najlepsza na świecie, tak bardzo Cię kocham.
- Wiem, a pójdziemy już spać? Zmęczona jestem...
- Tak, oczywiście kochanie, przepraszam, już idziemy, śpij dobrze. - Znów mnie zaczął całować po szczęce i po szyi. - Dobranoc kochanie, kocham Cię bardzo.
- Dobranoc. - Trochę mnie rozbawiła ta jego pijana wersja. Takiego go jeszcze nie widziałam. Ale i tak jutro kogoś wypytam o przebieg wieczoru.

WycieczkaTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang