Rozdział 59

1.3K 37 4
                                    

Ten wdech usłyszeliśmy wszyscy. Za nim kolejny. I kolejny. Łzy leciały mi po policzku jak głupie. Michał usiadł przy stole, chwilę później położył się na podłodze pomimo krwi wszędzie dookoła. Oddychał ciężko. Jakby sam miał się zaraz przekręcić. Boże, proszę, nie.
- Ja pierdole... - Wysapał. Podeszłam niepewnie do Wojtka. Na prawdę oddycha. Zaraz po tym rzuciłam się na Michała. Położyłam się na nim mocno go ściskając. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej, on słabo zarzucił na mnie swoje ręce.
- Pobrudzisz się. Wstawaj.
- Nie mogę. - Płakałam. Jego klatka szybko się unosiła pod moją głową.
- No już. - Pogłaskał mnie po ramieniu. - Już jest dobrze. Puść mnie, jeszcze jednym muszę się zająć... - Przypomniałam sobie o Rafale.
Z drzwi w pokoju Adam wyciągnął łóżko na kółkach. Takie szpitalne, ale nowoczesne. Okazało się, że mają tam taką ala salę pozabiegową. Przenieśli mojego żywego już chłopaka delikatnie na łóżko we 2. Adam odwiózł go do tamtej sali, ja poszłam z nim. Siedziałam na łóżku i cały czas trzymałam Wojtka za rękę. Nie przeszkadzało mi, że oboje byliśmy upaprani we krwi. Drzwi były otwarte, a mój chłopak ciągle spał. Słyszałam drobne pomruki bólu Rafała, oraz brzęk narzędzi Michała. A ja ciągle patrzyłam w zamknięte oczy Wojtka.
- Co z nim? - Zapytał po chwili Rafał, wchodząc do pokoju. Tak mi się przynajmniej wydawało, że to była chwila. Miał zabandażowane całe lewe przedramię, aż do łokcia, oraz klatkę piersiową.
- A co z Tobą?
- 14 odłamków szkła w ręce i dwa pęknięte żebra przez pasy. Ale poza tym wszystko dobrze. - Wzruszył ramionami. Na jego czystym bandażu zaczęły pojawiać się drobne ślady krwi. - Nic mi nie będzie. - Uśmiechnął się.
- Oby. - Wróciłam spojrzeniem do Wojtka.
- Emilka? - Zawołał mnie Michał. - Chodź, pogadajmy.
- Muszę go zostawiać?
- Tak. Chodź. - Ostatni raz spojrzałam na Wojtka i wyszłam z pokoju.
- O co chodzi?
- Dzięki, że mi dzisiaj pomagałaś. Mogłabyś pójść na górę? Muszę go dokładniej obejrzeć, sprawdzić, czy wszystko okej... Nie chcę, żebyś przy tym była.
- J-jasne... - Zająknęłam się. Miałam już iść do wyjścia.
- Chodź tu. - Pociągnął mnie w swoją stronę.
- Hej, pobrudzisz mnie. - Zaśmiałam się. Mocno mnie przytulał.
- Racja. Idź na górę, jak skończę, to do Ciebie przyjdę, okej?
- Ta... - Powiedziałam cicho i wyszłam z pokoju. Od razu dopadli mnie wszyscy chłopcy.
- Co z nim?
- Żyje?
- Nic mu nie jest?
- Mocno dostał?
- Hej, panowie! - Powiedziałam trochę głośniej niż chciałam. - Michał go teraz dokładniej ogląda, ale wszystko powinno być dobrze. - Widać było, że wszystkim ulżyło. - Przepraszam, ale muszę się ogarnąć...
- Jasne mała... - Odpowiedział któryś.
Poszłam na górę, przeszłam przez cały korytarz i weszłam do pokoju. W łazience jak zobaczyłam siebie w lustrze, prawie zemdlałam. Krew była... Wszędzie. Nawet na mojej twarzy. Całe ręce, ubrania... Wszystko. Zdjęłam to, uważając, żeby krew nigdzie nie prysnęła. Trochę zakręciło mi się w głowie, ale tłumaczyłam to dużym ubytkiem krwi. W końcu cała jednostka to prawie pół litra... Wzięłam dłuugi prysznic. Na tyle, na ile starczyło mi sił. W pewnym momencie usiadłam i zaczęłam płakać. Woda spływała po mnie, mieszając się z łzami. Z tego stanu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Kogo znowu niesie...
- Mała, wszystko okej? - Usłyszałam głos Michała. Szybko zakręciłam wodę i przez ściśnięte gardło mu odpowiedziałam.
- Tak, zaczekaj chwilę, zaraz wyjdę. - Zaczęłam się szybko wycierać i owinięta w ręcznik wyszłam po jakieś ciuchy, po czym szybko wróciłam do łazienki. Ubrałam się i czym prędzej wyszłam do Michała. Miał inne ciuchy i mokre włosy. Mój prysznic zajął aż tyle czasu?
- Co z nim?
- Dobrze.
- Obudził się? - Spytałam z nadzieją w głosie.
- Nie. Ale niedługo się obudzi. Już wszystko się stabilizuje, wraca do siebie.
- Dziękuję, że mu pomogłeś. - Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam.
- Nic nadzwyczajnego, taki mój obowiązek. - Wzruszył ramionami i odwzajemnił uścisk.
- Nie gadaj, widziałam, że Ci zależało. Martwiłeś się.
- Wcale nie. Jestem tu od tego, żeby ratować im życia, a nie po to, żeby mi zależało. - Powiedział sucho.
- No co Ty... - Oderwałam się i spojrzałam na niego z podniesionymi brwiami.
- Jasne, że mi zależało. Wojtek to mój kumpel. Od dzieciaka. Nie mogłem mu nie pomóc. Nie wyobrażam sobie co by było, jakby coś poszło nie tak. Byłem mega przestraszony i wkurwiony, że się nie budzi... Widziałaś Adama. Mówił, że to już za długo, on by odpuścił. Ja nie mogłem. I ze względu na Ciebie, i ze względu na niego. - Znów docisnęłam głowę do jego wielkiej klatki.
- I tak jestem Ci mega wdzięczna. Zrobiłeś coś niemożliwego.
- A tam, gadanie... - Zaśmiał się. - Chcesz do niego iść?
- A mogę?
- No jasne. Tylko bądź delikatna.
Nie wiem, czy powiedział coś więcej, bo najszybciej jak tylko mogłam pobiegłam na dół. Ledwo co wyrabiałam na zakrętach. Zatrzymałam się dopiero przed drzwiami, które były otwarte. Powoli weszłam do pokoju. Już cały był czysty, jakby nic się tu nie wydarzyło. Idąc do lekko uchylonych drzwi, za którymi leżał Wojtek, usłyszałam czyjś głos.
- ...A Twoja dziewczyna? Jest mega odważna. To skarb. Jak się obudzisz, dbaj o nią jak tylko się da. A jeśli nie... - Tu głos się na trochę zatrzymał. - Ja zadbam, żeby nie stała jej się krzywda. Obiecuję Ci stary. - Usłyszałam kroki. - Ale postaraj się, żebym nie musiał. Wracaj szybko do siebie. - Drzwi się szerzej otworzyły i wyszedł z nich Rafał. - O, h-hej...
- Jak się czujesz? - Zapytałam, próbując uniknąć niewygodnej rozmowy o tym, co słyszałam.
- Całkiem dobrze. Na pewno lepiej od niego. - Kiwnął głową w stronę Wojtka.
- Jasne... - Już chciałam wejść do Wojtka, kiedy zatrzymał mnie głos Rafała.
- Skąd miałaś broń?
- Słucham?
- Strzeliłaś do policjanta. Skąd miałaś broń?
- Wojtek zawsze wozi jedną w schowku. - Wzruszyłam ramionami.
- I tak po prostu do niego strzeliłaś?
- A co miałam zrobić? Czekać aż strzeli drugi raz?
- Ale zabiłaś człowieka...
- Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Już zrozumiałam, że życie z wami nie jest proste i że czasem trzeba zrobić coś złego, dla dobra ogółu.
- Jesteś niesamowita.
- Wiem. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Misia? - Otworzył ramiona.
- Misia. - Przytuliłam go lekko. Czy objęcia każdego z nich dawały takie ciepło i poczucie bezpieczeństwa?
- Leć już do niego. - Puścił mnie. - Na razie. - Uśmiechnął się i wyszedł z pokoju.
- Na razie... - Powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Zbliżyłam się do łóżka. Wojtek wyglądał, jakby po prostu spał. Z tą różnicą, że miał mały, biały opatrunek na klatce.
- No i jak się czujesz? - Spytałam go cicho. - Widzę, że coraz Ci lepiej. - Zaśmiałam się słabo. Usiadłam przy nim na łóżku, po chwili przesunęłam jego rękę od strony bez opatrunku. Położyłam się między jego klatką a ręką. - Wracaj do mnie szybko. - Powiedziałam przez łzy. Pocałowałam go w nieruchome usta. Zero reakcji. Cóż, życie to nie bajka, nie ma magicznych pocałunków. Położyłam głowę w zagłębieniu między szyją a barkiem, zaciągając się jego zapachem. Nawet nie wiem, kiedy usnęłam.

WycieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz