Rozdział 34

1.6K 40 3
                                    

- To on żyje?

- Zanim go zabiłem przypomniałem sobie o Twoim pytaniu. Ściągnąłem go tu z powrotem, specjalnie dla Ciebie. Więc... Co teraz czujesz?

- Szok. - Odpowiedziałam krótko.

- Teraz zależy tylko od Ciebie, czy chcesz go zabić, czy najpierw przetestować ostrość jakiegoś noża, albo żeby został Twoim workiem treningowym, możesz też sprawdzić jak łatwo łamią się różne kości, albo jak szybko człowiek się wykrwawia. - Wtedy Patryk się poruszył.

- Przestań... Mam go zabić..?

- Jeśli tylko tego chcesz. - Chciałam. I to bardzo. Podniosłam rękę z bronią i wycelowałam. Chciałam jego śmierci najbardziej na świecie. Ale nie potrafiłam pociągnąć za spust. No i nie wiedziałam jakie uczucie mi towarzyszy. Przesunięcie palca o milimetr. Tak nie wiele. A jednak.

- Chyba nie dam rady...

- Spokojnie. - Podszedł do mnie Wojtek, delikatnie zabrał mi broń i mocno docisnął do siebie. Podskoczyłam na dźwięk strzału. Nie miałam odwagi spojrzeć w tamtą stronę. Poczułam drugą rękę na swoich plecach. - Już po wszystkim. Nigdy więcej Cię nie skrzywdzi.

- Chcę stąd wyjść.

- Jasne. Z trupem już nie ma zabawy. - Zaśmiał się, na co mnie przeszedł dreszcz. - Nie bój się mała. - Wyszliśmy z budynku.

- Chciałabym to jakoś odreagować, posiedzieć w spokoju. Możemy jechać do tego psychiatryka?

- Jasne. Chodź.

Zeszliśmy do garażu i wsiedlismy na motor. O dziwo Wojtek jechał bardzo powoli jak na niego. Już w trakcie drogi się wyłączyłam i uciekłam myślami do tamtej szopy. Mogłam zabić człowieka. Zamiast mnie, on to zrobił. On. Jadę właśnie z mordercą do opuszczonego budynku w lesie. Wiedziałam jak się bije, wiedziałam o jego broni. Nie miałam z nim żadynych szans. Czy on mógłby mnie skrzywdzić? To wszystko robił dla mnie, z myślą o mnie. Bronił mnie. Nie skrzywdziłby mnie.

- Żyjesz? - Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Okazał o się, że już jesteśmy na miejscu. - Znowu się zamyśliłaś, co?

- Taa...

- Zabawne, popadasz wtedy w taki dziwny trans, nie ma z Tobą żadnego kontaktu.

- Tak jakoś.. - Odpowiedziałam lekko zakłopotana.

- Okej, chodź. Znasz drogę. - Kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę budynku. - Stój. - Usłyszałam, więc posłusznie się zatrzymałam. - Wróć tu. - Powoli się obróciłam i do niego podeszłam. A może jednak miałam rację? Może mnie zaraz zabije?

- Co się stało? - Zapytałam cicho, drżącym głosem. Znów się go bałam.

- Ktoś tu jest. - Powiedział cicho.

- Co, jak to?

- Tym razem nic Ci się nie stanie, spokojnie. - Przytulił mnie do siebie, jednak cały czas jego uwaga była skupiona w jednym punkcie. Na dachu budynku.

- Co teraz?

- Pójdę i sprawdzę kto to, a Ty jedź do domu.

- A co jeśli to jeden z chłopaków?

- Na pewno nie. Garaż był kompletny, a nikt tu piechotą nie chodzi.

- Więc jak się tu dostał?

- Nie mam pojęcia. Jedź po chłopaków.

- Nie zostawię Cię. - Przewrócił oczami.

- W takim razie chodź ze mną.

- Co? - Pociągnął mnie za rękę w stronę budynku.

- Na dach prowadzą dwie drogi, z czego znasz jedną. Pójdziemy tą drugą i wykorzystamy element zaskoczenia. Mam nadzieję. - Ruszył cicho korytarzem, a ja powoli za nim.

Nie było go w ogóle słychać. Szedł cicho jak kot. Nie to co ja. Nieudolnie próbowałam naśladować jego ruchy. Zgubiłam się w tym budynku już jakieś 3 razy podczas tej drogi. Sama bym jej na pewno nie powtórzyła. Doszliśmy do częściowo zawalonej części budynku. Wspięliśmy się po kilku cegłach, szliśmy dalej, znów cegły i nagle jakimś cudem byliśmy na dachu. Schowaliśmy się za jednym z kominów.

- Skąd tak świetnie znasz to miejsce?

- Mieszkam tu sporo lat. I dużo myślę.

No ta... Wychylił się lekko zza komina. Ja też to zrobiłam. Kilka kominów dalej siedział jakiś mężczyzna, tyłem do nas. Serce mi prawie stanęło, kiedy ktoś mnie dotknął, i ledwo powstrzymałam krzyk. Na szczęście to był Wojtek, dawał mi sygnał, żebym się schowała.

- Muszę do niego podejść. Nie wychylaj się. - Przerażona kiwnęłam głową i patrzyłam jak wstaje i się oddala.

- Przepraszam, w czymś mogę pomóc? - Spytał niskim i sarkastycznym głosem. Przeszedł mnie dreszcz.

- Tak. Możesz mi powiedzieć, gdzie jest mój kumpel. - Odpowiedział mężczyzna. Chwilę musiałam pomyśleć, zanim przypomniałam sobie jego głos. Wspólnik Patryka.

- Twój kto? - Wojtek kontynuował rozmowę.

- Patryk. - Warknął tamten i słyszałam jak zsuwa się z komina.

- Aaa, no tak... Zabiłem go jakieś... 15 minut temu.

- Kłamiesz.

- Nie, dlaczego?

- Nie byłbyś w stanie zabić kogokolwiek ze swojej rodziny. - Na ostatnie słowo wyjątkowo nacisnął.

- Niespodzianka.

- Już niedługo się z nim przywitasz.

- Chyba kpisz.

- Jeśli jesteś taki odważny, Króliczku. - Oho, dolał oliwy do ognia. - Zostaw broń i walcz.

- Myślisz, że bez niej Cię nie załatwię? - Usłyszałam jak coś uderza o ziemię i po niej sunie. W moją stronę. - To patrz. - I zaczęli się tłuc. Czemu on jest takim agresorem i wszystko załatwia pięścią. Jakim cudem on jeszcze żyje.

- I pożegnaj się z tą swoją małą dziwką. Moi ludzie już ją pewnie obracają. - Później seria tępych uderzeń.

Zaraz. Trzeba jakoś pomóc Wojtkowi. Ale tamten mówił o jego ludziach. Są tu inni? Nie zauważyłam nikogo. Wychyliłam lekko głowę. Okej, są zajęci sobą. Dam radę. Przebiegłam za drugi komin. W zasięgu mojej ręki była broń, którą rzucił Wojtek. Podniosłam ją i zawahałam się. A gdyby mu pomóc w ten sposób? Nie, nie dam rady. Usłyszałam głuche uderzenie, czyli ktoś padł na ziemię. Na pewno to nie był Wojtek. Na pewno. Wiedziałam, że jest górą. Chwilę biłam się z myślami, jednak wstałam i wycelowałam. Oni zamarli, ja też. Wojtek leżał. Spojrzałam na Wojtka. Skinął głową, ale na tyle delikatnie, że jego przeciwnik nic nie zauważył. Wzięłam poprawkę na cel. Pociągnęłam za spust. Po okolicy rozszedł się dźwięk strzału.

WycieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz