Rozdział 32

1.7K 239 123
                                    


DZIEŃ 20 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 20 APOKALIPSY

8:07

               Słońce o poranku rozsiało apokaliptyczny świat przyjemnym ciepłem wiatru. Dał poczucie nieniosącego się w stronę żyjących ludzi niebezpieczeństwa, które czyhało tylko za wysunięciem głowy zza drzwi ciepłego mieszkania. Ogrzewany przez słońce wiaterek wsunął się przez szczelinę w oknie do niewielkiej sypialni na górnym piętrze rezydencji, wpadając pod grubą pościel, którą przykryta była dwójka mężczyzn. Połaskotało nagie kostki, wysuniętą poza kołdrę dłoń Victora, którego ramię dalej przepasane było w pasie księcia czy musnęło zaczerwieniony czubek nosa Scarletta. Mogłoby się wydawać, że to właśnie wiatr był przyczyną nagłej gwałtownej pobudki dwójki niegdyś największych wrogów, przyłapanych teraz na wzajemnym otulaniu się ładnie pachnącą kołdrą. Tak jednak nie było, a przyczyną nagłego, wspólnego podniesienia się momentalnie znad poduszki, były głośne, donośne kłótnie na zewnątrz.

Scarlett i Victor podnieśli się z miejsca, rozrzucając kołdrę niechlujnie zmiętoloną z wymieszanym w niej Hatsukoi po całej powierzchni łóżka. O mało nie przewracając się i nie potykając o własne nogi, prędko przylegli do drewnianych drzwi z szklaną wstawką wychodzących na balkon, przyglądając się scenerii za idealnie czystej szyby.

— Nie macie prawa wymagać od nas więcej! Wystarczająco wam pomogliśmy, nie mamy obowiązku podtrzymywania was przy życiu, radźcie sobie sami! — krzyczał zdenerwowany Cameron, stojąc przed metalową, zatrzaśniętą na wszystkie kłódki i łańcuchy bramą.

Niecały metr za mężczyzną stała skulona Mia, ściskająca mocno pięść na swojej długiej, czyszczącej kostkę brukową spódnicy. Spojrzenia Victora i Scarletta jak na zawołanie przeniosły się na drugą stronę bramy, gdzie widok był już mniej przyjemny. Około troje wysokich, biednie wyglądających mężczyzn, szarpała za pręty bramy, rzucając w niebo przekleństwami. Ich ubrania były obdrapane, poszarpane i brudne, gdzieniegdzie zaznaczone smugą krwi. Wyglądali identycznie jak sam Victor i Scarlett, kiedy pierwszy raz przekroczyli bramę rezydencji państwa Lewis. Dwójka mężczyzn spojrzała po sobie znacząco, a przez błysk w oku Scarletta, dłoń Victora sama jednoznacznie powędrowała w stronę opartej o pobliską szafkę broni.

— To, że spieprzyliście z Delaney Alive nie znaczy, że odstąpiliście od układu! — wrzasnął jeden z mężczyzn.

— Grozisz mi jakimiś nic niewartymi w tych czasach układami? Jesteś poważny, człowieku? — warknął Cameron, zaciskając palce na swojej nienaładowanej broni, udając, że odbezpiecza ją. Wstyd było mu przyznać, że miał zwykłą replikę wojskową, którą dostał po swoim zmarłym dziadku, jeszcze za normalnych, ludzkich czasów. Nie umywała się ona przy normalnej broni, którą mógłby obronić swoją rodzinę. Mimo to trzymał dumnie głowę ku górze, chcąc ukazać wrogowi, że nie da się zastraszyć, nawet nie zwracając uwagi na to, jak w przerażeniu jego dłonie żałośnie drżą.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz