Rozdział 58

1K 170 15
                                    


DZIEŃ 61 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 61 APOKALIPSY

7:13

              Czasami jedynym, możliwym sposobem na wyparcie się starej, okrutnej przeszłości było otworzenie tej niegdyś zaszytej ruchem specjalisty rany, aby skleić ją własnymi, wylanymi łzami i odwagą, która rozjudzała serce.

Wydawałoby się, że takie podejście do sprawy miał Scarlett w chwili, gdy silnik samochodu zgasł tuż przed ogromnym, pozłacanym murem, otaczającym jeszcze większy, starożytny zamek. Miejsce wyjęte całkowicie z miejskiego, nowoczesnego stylu. Gdzie wokoło malowały się wysokie wieżowce, sięgające swoimi szczytami chmur, tak pałac królewski był elementem starożytnym, starym niczym cały ich kraj, zalążkiem historii zamkniętym w pędzącym za światem miastem. Był miejscem klimatycznym, na którego widok w piersi zapierał się wdech. Miejscem pięknym, nawet dla Scarletta, który niczym oczarowany wpatrywał się w starą budowlę zza brudnej szyby samochodowej. Był jednak również miejscem, które zmieniło go na wieki. Miejscem, które wybitnie zarysowało swój ślad w jego osobowości. Jego domem, który powinien kojarzyć mu się z miłymi chwilami dorastania wśród młodszych braci, których ciała przewracały się teraz w pobliskim cmentarzu królewskim.

A kojarzył się jedynie z latami, w których jego pieśnią stał się skowyt bólu.

Każdy pomyślałby, że młody książę bałby się przekroczyć próg starego domu. Szczególnie po tym, jak bardzo marzył o tym, aby z niego uciec. Wbrew jednak wszystkim pozorom jedyną oznaką strachu u Scarletta była gęsia skórka, która zasiedliła jego ramiona osłonięte pod materiałem kurtki pułkownika oraz palce zaciskające się aż zbyt mocno na dłoni Victora. W tym wszystkim, w mieszance niezrozumiałych emocji twarz blondyna zasiedlał kamienny spokój. Nawet w chwili, gdy strażnicy stojący po obu stronach wjazdu na teren pałacu zatrzymali ich sprawnym ruchem, zaraz prowadząc swoje kroki w stronę Victora za kierownicą.

Mężczyzna ubrany w tradycyjny, monarchistyczny mundur prędko zatrzymał się po stronie kierowcy. Odcienie złota i bielu wybijały się na jego ciele, a liczne oznaki i zdobienia krzyczały wręcz o jego monarchistycznym wyznaniu. Zastukał trzy razy w cienką szybkę. Victor jednym ruchem opuścił ją prędko w dół, wychylając się w stronę wysokiego strażnika.

— Zakaz wstępu dla nieupoważnionych — rzucił, jakby wyuczoną kwestią, brzmiąc przy tym, jakby co najmniej trzy razy dziennie musiał odsyłać stąd poszukujących schronienia cywilów.

Nie było się co dziwić, pewnie znajdowali się nieliczni śmiałkowie, widzący, że pałac jest pod całodobową ochroną, do tego otoczony zewsząd murami, próbujący zaczerpnąć pomocy wśród monarchistycznych braci.

Mimo to mężczyzna nie zaglądał wewnątrz samochodu, jego spojrzenie stanowczo zbyt władcze i pełne wzbudzającej presji zasiedliło się na twarzy Victora, który gówniarsko prychnął na jego słowa pod nosem. Nie miał zamiaru wdawać się w dalszą gadkę czy próbować przegadać strażnika w żenujący sposób, aby na koniec, gdy ewidentnie straci nerwy wskazać mu jego szefa, niedoszłego króla, który siedział tuż obok niego. Zamiast tego od razu uśmiechnął się cwanie pod nosem, wskazując kciukiem na siedzenie obok niego.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz