Rozdział 43

1.5K 227 108
                                    


DZIEŃ 46 APOKALIPSY

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

DZIEŃ 46 APOKALIPSY

1:25

            Scarlett i Victor dostali jednego z lepszych whisky, jakie pan Cameron miał w swoim arsenale. Zupełnie tak, jakby miał to być ich ostatni posiłek, co i tak było dość absurdalne, zważając na to, że ludzie wiedzący, że niedługo mieli umrzeć, cieszyli się ostatnimi resztkami swoich dni w stanie trzeźwości. Książę i Victor uznali, że stanowczo nie wytrzymaliby bezczynnego oczekiwania, strachu przed zaśnięciem i ciągłym wpatrywaniem się w siebie nawzajem doszukując oznak roznoszącej się choroby na trzeźwo. Pod wpływem alkoholu wszystko było łatwiejsze. Wyznanie komuś miłości, pierwsze zbliżenie, wyrzucenie brudów czy przetrwanie najgorszych dni swojego życia. Można było w tym momencie lepiej zrozumieć Clydea, który upity przespał kilka pierwszych dni apokalipsy. Może w ich przypadku zatkanie sobie żył alkoholem również przetrzyma zrażoną dwójką odrobinę dłużej przy życiu.

Właśnie tego typu, bezsensowne dialogi do tej pory prowadzone były przy podłogowej dyskusji w środku nocy. Jedna, jedyna lampka w pokoju świeciła się przy łóżku, naświetlając dwie, chude sylwetki, oparte bezwładnie o drewnianą ramę łóżka. Dzieliła ich butelka whisky, pełna jedynie w mniej niż połowie, a jej pochłonięta przez godzinę na dwie osoby część była widoczna na lekko zaczerwienionych polikach dwóch mężczyzn. Rozmazanym spojrzeniem męczyli idealnie biały sufit ponad nimi. Gdyby świat był normalny, a oni tkwili w tej chorej kwarantannie jednopokojowej, zapewne obaj zatoczyliby swój wzrok w ekrany telefonów, puścili sobie jakiś film na Netflixie czy nawet wędrowali po zakątkach Google'a, aby wyszukać informacji na temat ich możliwej choroby i sposobów, jak nie oszaleć. Nie mieli jednak takiej możliwości, a nawet gdyby w postapokaliptycznym świecie internet działał, zapewne o Lycoris Radiata nie byłoby tam żadnej wzmianki, z wyjątkiem wspomnienia o pięknie tych kwiatuszków.

Dlatego też zapełniali swój wolny, nudny czas na rozmowach schodzących na coraz dziwniejszy tor, gdy tylko kolejne procenty rozpoczynały zabawę w żyłach obu mężczyzn.

Scarlett oblizał nerwowo dolną, wysuszoną wargę, zerkając kątem oka na szatyna, który zamglonym, mówiącym o nikłych zasobach trzeźwości wzrokiem analizował długość rozpuszczonych luźno, jasnych włosów księcia. Siedemnastolatek milczał, dopóki dłoń szatyna dyskretnie nie ujęła delikatnego, drobnego kosmyka w dłonie, przesiewając go z finezją między palcami. Blondyn uciekł spojrzeniem w bok, łapiąc za szyjkę butelki, aby upić z niej niewielkiego, drobnego łyka alkoholu.

— Pamiętasz, jak pytałeś, dlaczego nie chcę ściąć włosów? — Niski głos chłopaka przebił drastycznie ciszę w pomieszczeniu, sprawiając na plecach Victora nikłą, gęsią skórkę. Szatyn uniósł w jego stronę swoje zdziwione spojrzenie, jakby nie pojmując, skąd nagle chęć Scarletta na wspominanie ich pierwszych dni, gdy pojawili się w posiadłości państwa Lewis. Gdy byli sami, nie wiedzieli nic. Było to stosunkowo niedawno, a jednak czas w głowie zaczynał gnać niewyobrażalnie szybko.

LYCORIS RADIATAWhere stories live. Discover now