Rozdział 6

1.8K 264 118
                                    

                Scarlett znał perfidne zagrania republikanów i blizny ich egoistycznego toku myślenia z własnej autopsji

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

                Scarlett znał perfidne zagrania republikanów i blizny ich egoistycznego toku myślenia z własnej autopsji. Wiedział również jednak, że rodzina królewska nie była święta. Nie tylko republikanie wszczynali bójki, byli w stanie zabić drugiego człowieka, wyłącznie z powodu innych poglądów. Wiedział, że monarchiści mają coś za uszami. Tak samo jak politycy, król, szeregowy, pułkownik Victor, martwy, rozjechany na ulicy kot i każdy człowiek kroczący jakimś cudem jeszcze żywy po tym świecie.

A także on sam.

Co nie zmieniało jednak faktu, że stosunek republikanów do niego, jego zmarłej rodziny, zabytków królewskich po prostu niesamowicie go bawił. Ich agresja, złość na sam widok kogoś, kto nie zgadzał się z nimi. Ta furia w oczach podobna do tej, malującej się w szaleńczo rozszerzonych ślepiach pana Daniela przeraziłaby normalnego człowieka. Każdy płakałby, wylewał mocz pod siebie, czując na plecach przesmyk nadchodzącej śmierci, kiedy cholernie ostra siekiera unosiła się ku górze, błyszcząc w świetle słońca.

Scarletta jednak dziwnym trafem ekscytowała myśl, że ktoś pragnął jego krwi na swoich dłoniach. Mógłby nawet stwierdzić, że niebywale go to podniecało.

Ślina zmieniająca się w pianę uciekała z ust szaleńca, który nie wydawał się być tym samym, miłym dziaduszkiem co na początku. Był zdziczały, niesamowicie i ekscytująco szalony do tego stopnia, że stawało się to niebezpieczne. Każdy człowiek uciekałby, wołał o pomoc, jednak nie był tak odważnym, aby siedzieć spokojnie na wygodnym łóżku, kiedy ostrze śmierci unosiło się nad jego głowę.

Książę analizował każdy ruch wściekłego Daniela. Przerabiał w głowie po trzy razy jego słowa, niczym materiał na kartkówkę z historii przed lekcją.

Spojrzeniem umywającym się z zabitych błękitem oczu uciekał po całej jego sylwetce, szukając elementu, który wcześniej mógł pominąć.

I dostrzegł. Nieoczywisty, najzwyklejszy bandaż owinięty wokół przedramienia mężczyzny.

Już nieznacznie przesiąknięty przez zielonkawe, rozbijające miano zarazy.

Ostrze siekiery musnęło delikatnie odstający kosmyk włosów przy jego uchu, kiedy odsunął się dosłownie o milimetr w chwili zamachnięcia się Daniela. Narzędzie całej tej zbrodni wbiło się w mebel, na którym siedział blondyn, niszcząc idealnie czystą, nieskalaną nawet jednym zginięciem pościel, a także topiąc się w ramie łóżka.

— Och, papciu, nie dość, że jak mnie zabijesz, będziesz musiał prać pościel ze krwi, to jeszcze ją podziurawiłeś. Na co ci to było? — wywrócił oczami, podnosząc się powoli z siedziska, kiedy to ostrze zaklinowało się w drewnie mebla, potęgując jedynie furię staruszka.

— Zamknij się, perfidna, monarchistyczna szujo. Zapierdolę cię! — ryknął, szarpiąc ze złością drewniany uchwyt od siekiery. Przy każdym słowie tsunami śmierdzącej, plamiastej na zielono piany uciekało z ust wąsatego staruszka. Roztrzaskiwało się o całą okolicę, zakażając masą bakterii i dziwną, niepokojącą chorobą wszystkie płaszczyzny w pomieszczeniu.

LYCORIS RADIATAWhere stories live. Discover now