Rozdział 50

1.8K 211 76
                                    


DZIEŃ 52 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 52 APOKALIPSY

7:21

                  Wyruszyli w podróż do najbliższego, głównego miasta równo o godzinie siódmej, a jeszcze dokładniej kiedy Victor i Scarlett opanowali się po tym, jak Theo nakrył ich w jednym łóżku, skradających sobie wzajemnie drobne pocałunki. To była trauma nie tylko dla samego posłańca zamkowego, ale również dla dwójki mężczyzn, którym ani trochę nie widziało się zdradzać reszcie, jak dziwna i niezrozumiała chemia rozlała się między nimi w tak niespodziewany i ani trochę niepojęty nawet przez nich sposób. Chcieli to trzymać w sekrecie, na wierzchu postawić swoją podróż do Delaney w poszukiwaniu poszlak po osobie chcącej dokonać zamachu na ich życie, możliwie do tego związanej z losami całego rozprzestrzenienia się Lycoris Radiata. To jednak nie udało im się najlepiej, a fakt, że Theo nie przyjął tego tak łatwo do siebie, potwierdzało to, że od wyruszenia z rezydencji Lewisów nie odezwał się ani słowem do idącego z nim na przodzie księcia.

Cała reszta ich złożonej drużyny szła dobre kilkanaście metrów za nimi, roznosili w powietrzu krótkie, w miarę ciche rozmowy, które miały nie zbudzić nikogo możliwie zamieszkującego w lesie, nieważne, czy byli to królobójcy, czy też zwykli ludzie. Clyde pomagał Blair odbezpieczyć odpowiednio broń, pokazując przy tym wujaszkowe, bardzo przeżyte sztuczki z trzymanym w dłoni pistoletem, natomiast Charlotte wraz z Victorem analizowali razem lekko przestarzałą mapę Delaney, którą wręczył im już jakiś czas temu Cameron, dając tym samym możliwość zaznaczenia największych skupisk królobójców, na które mogliby się natknąć. Jedynie na przodzie całej grupy rozgrywała się cisza. Scarlett gubił swoje dłonie w kieszeniach od dżinsowych, grubych i ewidentnie zbyt szerokich na niego spodni, doglądając całego leśnego widoku dookoła, natomiast Theo tuż obok niego wydawał się tłumić w sobie wszystko, co serce pragnęło jak najgłośniej wykrzyczeć. Był skulony, spięty, a książę to wszystko zauważał.

Znał nawet powód, jednak czuł, że raczej nie powinien sam zaczynać tej rozmowy. Miał wrażenie, że ten temat nie powinien być w ogóle zaczęty, powinien zostać stłumiony w zarodku i pozostawiony między nimi jako coś zupełnie normalnego.

Ale wiedział, że Theo nie postrzegał tego normalnie, szczególnie w chwili, gdy jego spierzchnięte, pozagryzane i suche wargi uchyliły się dyskretnie, a ciche pytanie uciekło spomiędzy nich, atakując przemarzniętą od jesiennego chłodu skórę na polikach arystokraty.

— Gryzie mnie to, Lettie... — zaczął cichutko i niezgrabnie posłaniec zamkowy, a Scarlett zwrócił swoją uwagę na tym, że jego rówieśnik nawet odpuścił sobie trzymanie jego ręki. Zawsze to robił, kiedy byli tylko blisko siebie. A książę wiedział, że dodawało mu to odwagi i otuchy, dlatego nigdy go nie odtrącał. Pomijając już fakt, że jemu samemu dodawało to odrobiny wsparcia.

Mimo to nie chciał tak płynnie przechodzić do głównego tematu. Dziwnym trafem w ogóle nie chciał o tym rozmawiać i nie chodziło już teraz nawet o to, że powoli wchodzili na teren Delaney, który przesiąknięty był królobójcami na każdym zakręcie. Czego nie można było powiedzieć o spokojnym lasku, gdzie jedyną oznakę życia dawała wiewiórka krocząca za nimi, szelestem strasząca ich już dobre trzy razy. Musieli uważać na siebie, a nie rozpoczynać matczyne pogawędki na temat tego, czy siedemnastolatek powinien już uprawiać seks, czy też nie. Poza tym Scarlett nie uważał, że musiał się z czegokolwiek tłumaczyć. Szczególnie swojemu przyjacielowi, a już szczególnie z leżenia z drugim mężczyzną w jednym łóżku pół nago.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz