Rozdział 36

1.6K 225 131
                                    



DZIEŃ 23 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 23 APOKALIPSY

9:41

                Pomimo nadchodzącej powoli, sunącej się na kalendarze jesieni, słońce na niebie nie szczędziło sobie promieni, które przebijały nieśmiałe chmury. Odbijające się od tafli rzeki tuż przy rezydencji państwa Lewis, swoją drogę kończąc na bladych, zimnych polikach księcia. Drewniany pomost trzeszczał niebezpiecznie pod naciskiem zebranej na niej gromady, wpatrzonej jedynie smutno w spokojny krajobraz po drugiej stronie rzeki. Owiane zielenią drzew lasy niosły się ku niebu, chcąc dorównać z zazdrością wysokości samemu słońcu czy chociażby chmurom.

Ostatnie prawie dziesięć dni, odkąd Scarlett i Victor zostali sami, wydawały się trwać wieki. Każdy dzień liczył trzy razy tyle, ile zazwyczaj, a ciemna o wiele bardziej niebezpieczna niż na co dzień noc momentami zdawała się nie kończyć. Mimo to, wymienienie Charlotte i Theo, co przez tamten czas się wydarzyło, nie zajęło nawet niecałych dziesięciu minut. I to nie tak, że Victor maltretował w największym stopniu blondynkę każdą Minutą z tych dziesięciu dni, każdym minionym królobójcom czy wymienił na palcach najmniejszy, opryskliwy tekst z ust księcia. W największym stopniu skupił swoją uwagę na samej sytuacji z Lycoris Radiata i żołnierzu, który im tę przyczynę epidemii podał. Natomiast pułkownik doszczętnie wyminął jeden z większych sukcesów, do których przyczyniło się rozdzielenie ich czwórki, a było to zakopanie miecza wojennego i początek całkiem zgranej przyjaźni z księciem.

Uznał to za kompletnie niepotrzebną informację z perspektywy Charlotte, która sama w sobie zaskoczona była faktem, że ta dwójka dzieli jedno łóżko od paru dni i jeszcze nie zdążyli się wzajemnie pozabijać.

— Czyli jest nadzieja, że to wszystko może się kiedyś skończyć? — mruknęła wpatrzona w taflę wody blondynka. Z jej chudego ciała w końcu zniknęły przesiąknięte potem i krwią, wojskowe ubrania, a zastąpiła je delikatna, żółtawa sukienka, pożyczona od Mii. Victor pokiwał słabo głową, rzucając smętnie kamyk w sam środek rzeki. — I nasza nadzieja jest położona w dwóch nieskoordynowanych narkomanach? Słabo to widzę — dodała z niedowierzaniem, na co pułkownik jedynie uśmiechnął się słabo. Sam średnio wierzył w powodzenie wyników badań takich osób jak Shane i Milo. Nie chciał umniejszać im talentu, jednak stanowczo dopuszczenie ich do przyczyn tragedii narodowej, jak nie nawet światowej, bez osoby dwadzieścia cztery godziny na dobę pilnującej, aby ich nosy nie zatopiły się w kokainie, nie brzmiało optymistycznie.

Tkwił szczególnie w towarzystwie samej Charlotte, dlatego na ułamek sekundy odwrócił głowę, aby zerknąć na drugi, niedaleki kraniec drewnianego pomościku, gdzie we trójkę przesiadywali nierozłączni Theo, Scarlett i Blair. Dziwnym trafem szczerze zapominał, że książę był od niego aż o osiem lat młodszy. Był momentami aż zbyt dojrzały i wyniosły, dlatego umysł Victora nie raz gubił w swoim systemie tę wyrwę czasową. Teraz, kiedy tkwił wśród swoich rówieśników, wsłuchiwał się z pogodną miną w żwawe rozmowy Theo i Blair (którzy złapali dobry kontakt), Victor dopiero zdawał się dostrzec to, że książę był...

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz