Ale...

339 6 1
                                    

- Jak się czujesz ? - pyta Hailie 

- Jest ok 

- A ty Tony ? 

- Ok 

- Dobrze. Jak pewnie zauważyliście ktoś chce zabić Tonego. 

Przełykam z trudem ślinę. O ile wcześniej nie przejmowałem się takimi rzeczami o teraz kiedy te słowa padły z ust Vincenta zrobiło mi się cholernie dziwnie. 

Poczułem dłoń na swoim ramieniu. To był Shane. Patrzył na mnie łagodnie jak by próbował powiedzieć żebym się nie martwił. Jednak było to nie możliwe w takich okolicznościach. Mega lekko się uśmiecham żeby pokazać mu że jest w porządku mimo że było koszmarnie. 

- Więc Tony będziesz miał ochroniarza tak jak Hailie. 

- Co?! Nie ! 

- Tak to nie podlega dyskusji. 

- Ale....

- Dziękuję rozmowa jest skończona. - mówi po czym wstaje i razem z Willem wracają do pracy. 

- Czemu Shane, Dylan i wy też nie macie ? A może jak mu się uda ze mną to wezmą się za was. - mówię lekko łamiącym się głosem.

- Dlatego ochroniarz będzie z tobą żeby mu się nie udało. - odpowiada spokojnie Will. 

Chowam twarz w dłoniach. To wszystko mnie przytłaczało. Ten cały ochroniarz, ktoś kto chce mnie zabić a najbardziej to że może wziąść się za innych z domowników jeśli uda lub nie uda mu się ze mną.  

Zaciskam usta w linię i wstaję. Pozostała trójka była w szoku. Ubieram buty i wychodzę z domu. Potrzebowałem pobyć sam ze sobą i poukładać sobie w głowie tą całą sytuację. 

Akurat nasze psy obronne były wypuszczone. Jeden z nich do mnie podbiega. Zawsze przybiegał sam nie wiem czemu. Doberman kładzie się koło mnie. Zaczynam go głaskać. Deszcz mocno padał mocząc moje ubrania do ostatniej nitki ale o dziwo nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie było to bardzo przyjemne. 

Po kilku minutach wracam do środka. W salonie i kuchni nie było nikogo. Cieszyło mnie to miałem ochotę posiedzieć sam. Idę do mojego ulubionego pomieszczenia w tym domu. Czyli na strzelnicę. Czułem się tu bezpiecznie. Były pistolety i wszystko czym mogłem się obronić w razie czego. 

Wyciągam pistolet 9 milimetrowy. Był to nie duży pistolet więc na wet z moim osłabieniem mogłem z niego strzelać i nie martwić się o to że w pewnym momencie braknie mu się i puszczę broń. 

Staję na stanowisku i zaczynam strzelać. Pięć strzałów na jedenaście było celne jednak reszta nie trafiła na wet w tarczę. Żadna kulka nie trafiła też w środek tak jak zawsze. 

Próbuję znowu. I znowu i tak chyba z dwadzieścia razy aż na strzelnicę nie wszedł Dylan. Byłem już zmęczony i do tego to jebane osłabienie nie pomagało. 

- Zrób sobie przerwę nie wróciłeś jeszcze do s.. - przerywa widząc moją załamanie - Co jest ? - pyta łagodnie. 

- Praktycznie wszystkie strzały były nie celne a jak ten ktoś będzie chciał mnie znowu zabić to nie będę umiał się nawet obronić. 

Siadam na ziemi zabezpieczając pistolet i odkładając go na stół. Dylan siada obok mnie i obejmuje mnie ramieniem przyciągając do siebie. Nigdy nie lubiłem się przytulać ale teraz.. odwzajemniłem uścisk. 

- Wiem że cię to przytłacza ale nie pozwolimy żeby ktoś ci coś zrobił. Obiecuję. 

- Nie obiecuj czegoś czego nie możesz obiecać. Równie dobrze on to może zrobić jak będę sam. I w tedy nic nie będziesz mógł zrobić. - mówię cicho łamiącym się głosem a kilka łez pierwszy raz od... śmierci mamy spływa po nich policzkach. 

- W takim razie obiecam zrobię WSZYSTKO żeby mojemu młodszemu bratu się nic nie stało - mówi i czochra mi włosy w przyjaznym geście. 

Odrywam się od niego i patrzę morderczym wzrokiem jednak po chwili oboje wybuchamy śmiechem. 

Rodzina Monet ~Tony~Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon