Wreszcie !

175 3 2
                                    

Siedzę na parapecie w sali Tonego. Siedziałem tam już tydzień a mój bliźniak dalej się nie obudził. Niepokoiło mnie to. 

Oparłem głowę o szybę. 

Nagle słyszę cichy syk. Gwałtownie odwracam głowę w stronę brata. Patrzył na mnie słabo. 

- Wreszcie ! - zrywam się z parapetu i do niego podchodzę. 

Tony lekko się uśmiecha. 

- Boże wyglądasz koszmarnie. - mówię. 

- Dzięki. Odezwał się ten który wygląda lepiej. 

- Przepraszam. - mówię drżącym głosem. 

- Za co ? 

- To przeze mnie cię porwali. Przeze mnie tu leżysz. Przeze mnie masz te wszystkie obrażenia. - mówię na jednym oddechu a w moich oczach pojawiają się łzy. 

- Ty mnie postrzeliłeś te..

- Trzy razy. 

- Cztery. 

- Nie miałeś trzy rany postrzałowe w brzuch. 

- I jedną miałem na nodze. W każdym razie to ty mnie postrzeliłeś te cztery razy ? 

- Nie ale..

- Ty mnie wyrzuciłeś przez okno a po ten gdzieś wywiozłeś ? 

- Nie. 

- No to to nie jest twoja wina nie mam o co cię winić ty też nie masz więc przestań pierdolić głupoty. 

- Dobra dobra nie denerwuj się masz odpoczywać. 

- Co mi w ogóle jest ? Chce do domu. 

- Z tego co wiem to masz te cztery rany postrzałowe i zwichnięty nadgarstek. Plus mocne osłabienie. 

- Czuje nie mam siły się ruszyć. 

- Prześpij się. 

Tony wskazuje głową na drugie łóżko. 

- Ty też wyglądasz koszmarnie. 

Przewracam oczami i kładę się na tym łóżko. Zasypiam prawie od razu. 

             TONY 

W szpitalu leżałem już miesiąc. Codziennie któryś z braci przy mnie siedział. Hailie też mnie odwiedzała. Codziennie też z pomocą lekarzy lub braci próbowałem wstawać co było cholernie trudne przez ranę na nodze więc skończyło się na tym że przez następne kilka tygodni będę musiał chodzić o kulach. Osłabienie zniknęło. 

Wychodzę ze szpitala opierając się na Dylnanie i Shane. Dzisiaj były nasze urodziny. Kupiłem przez neta prezent dla Shane. Był to sygnet z wygrawerowaną literą S. 

Rodzina Monet ~Tony~Where stories live. Discover now