Tort

115 3 1
                                    

Siedziałem nad matmą której totalnie nie kumałem. Moim zbawieniem było połączenie od Vincenta. Odebrałem zdziwiony. 

- Halo ? 

- Shane miał wypadek. 

- Co ?! Jak ?! Co się stało ?! 

- Miał czołówkę z pijanym kierowcą. Właśnie ma operację. 

- Czekaj zaraz zadzwonię na kiedy mają wolny samolot żebym przyleciał. 

- Nie Tony zostajesz u ojca. 

- Nie ma opcji ! Jadę do was nie zostawię go teraz. Vincent ja muszę go zobaczyć. Błagam. - do moich oczu napłyneły łzy. 

- No dobrze samolot będzie za godzinę a auto za 40 minut. 

Rozłączył się. Wstałem i zacząłem pakować na szybko ubrania do torby. Nie chciałem brać wszystkich bo nie było to konieczne ale na pewno kilka dni zostanę przy bliźniaku. Zbiegłem na dół i zatrzymałem się przy schodach. Strasznie bolała mnie kostka. Ostatnio na prawde sporo trenowałem oczywiście ojcu dalej było mało. Nie byłem do tego przyzwyczajony. A na ostatnim meczu (dzisiaj) zostałem z faulowany chyba z siedem razy. Wybiegłem z domu zabierając torbę, ładowarkę i telefon. Kierowca ruszył. Strasznie się stresowałem. Nie mogłem stracić Shane. Nie jego.  

          W Pelsylwani. 

Na lotnisku czekało na mnie moje czarno niebieskie bugatti. Wrzuciłem torbę na tylnie siedzenie i ruszyłem z piskiem opon. Jechałem jak w amoku. Nie pamiętam drogi do szpitala i wejścia do niego.  Kiedy wszedłem a raczej wbiegłem do sali Shane żołądek podszedł mi do gardła. Na łóżku leżał Shane cały przykryty białą narzutą. 

-Nie nie nie nie nie nie. - podbiegłem do łóżka. 

Zacząłem panikować. To nie mogła być prawda. To tylko sen zaraz się obudzę i w najgorszym wypadku będę u ojca a z Shane będzie wszystko okej. Jednak to nie był sen i ją o tym dobrze wiedziałem. 

- Shane nie rób mi tego błagam. Bracie obudź się! Proszę nie zostawiaj mnie.

Upadłem na kolana. Łzy spływały ciurkiem po moich policzkach. Nie mogłem go stracić. Co raz ciężej mi się oddychało. 

- Tony. Ej ja żartowałem spokojnie. 

Shane usiadł obok mnie na ziemi i mnie przytulił. 

- Jebany idioto ! Myślałem że cię straciłem ! Ty debilu !- wolałem przez łzy.

- Tak jestem idiotą. A teraz się uspokój. - powiedział cicho się śmiejąc.

Odwzajemniłem uścisk i wtuliłem się w brata. Po jakiś 15 minutach wreszcie się uspokoiłem. 

- Już ? 

- Mhm. To czekaj ty miałeś w końcu ten wypadek czy nie ? 

- Nie. 

- To po chuj mnie Vincent straszył ?! 

- Po to. 

Do sali weszli moi bracia z trzy piętrowym tortem a za nimi moja drużyna koszykarska i paru moim jak i Shane znajomych. Wszyscy zaczęli śpiewać nam sto lat. Podniosłem się ale zakręciło mi się w głowie i zabolała mnie kostka i chyba zemdlałem ale nie jestem pewien bo po ten słyszałem tylko jakieś głosy i tyle. 

Rodzina Monet ~Tony~Where stories live. Discover now