Wsiadam do auta na miejsce kierowcy a Vincent i Tony z tyłu. Ruszam z piskiem opon w stronę szpitala.
- Tony. Tony ! - woła Vincent.
- Co się dzieje ? - pytam wystraszony.
- Stracił przytomność.
- Kurwa.
Po pięciu minutach zatrzymuję się pod szpitalem. Vincent przekazuje Tonego lekarzom. Ja parkuję auto i wchodzę do szpitala akurat kiedy reszta rodzeństwa podbiega do mnie.
- Co z nim ? - pyta Dylan.
- Stracił przytomność w aucie. A co z tym ochroniarzem który mu to zrobił ? - starałem się zachować spokój jednak było to cholernie trudne bo jedyne co miałem w głowie to czy Tony przeżyje. Okropnie się martwiłem i nie umiałem powstrzymać łez strachu.
Wchodzimy do środka. Vincent siedział na korytarzu. Po jego policzkach spływały łzy to nie oznaczało nic dobrego. Podchodzę do niego powoli.
- Co ci lekarz powiedział ? - pytam zestresowany.
- Ma małe szanse na przeżycie.
Upadam na kolana. Przykładam dłoń do ust zmuszając krzyk. Łzy spływały mi ciurkiem. ~ on musi przeżyć. Nie dam sobie rady bez niego~
- Shane spokojnie- mówi Dylan kucając obok mnie.
- O..On m..może nie p..przeżyć ! - wołam załamany i kolejna fala łez spływa po moich policzkach.
...,....,.............
To były najdłuższe trzy godziny w moim życiu.
Z sali operacyjnej wychodzi lekarz.
Zrywam się z krzesła i do niego podbiegam.
- Co z nim ?
- Przeżył ale obrażenia są poważne i będzie musiał sporo odpoczywać.
Kamień spadł mi z serca.
- Dobrze dziękujemy bardzo - mówi Vincent.
Z sali operacyjnej wywożą Tonego podbiegam do niego. Był dalej nie przytomny i wyglądał naprawdę słabo ale liczyło się tylko to że przeżył.