1: VI

977 93 14
                                    

    Wybiła trzynasta, kiedy w drzwiach pojawił się inspektor Lestrade, informując, że niejaki Eryl Davis został zamordowany. Słysząc to, Sherlock stanął jak wryty.

   Sherin zaśmiała się w duchu.

    Przez bite trzy godziny maszerował w tę i spowrotem, tylko po to, aby usłyszeć, że jego myślenie poszło w las.

— Kiedy? — zapytał krótko.

— Znaleziono go godzinę temu — odparł.

— Dokładnie, Lestrade! — upomniał go.

— Znaleziono go godzinę temu w jego domu — poprawił się. — Znaczy... gospodyni go znalazła. — Wodził oczami za Holmesem, który wznowił marsz po pokoju. — Miała mu podawać właśnie wczesny obiad, a kiedy nie zareagował, zaniepokoiła się. Tak czy inaczej, nie żyje. A gdzie ta blondynka? — dodał.

— Tutaj — odezwał się głos zza jego pleców.

     Sherin siedziała z nogą założoną na drugą, i filiżanką w dłoni. Pociągnęła łyk.

— Tak się śpieszyłeś, że nie zauważyłeś drobnej blondynki. Stając do niej plecami, z łatwością mogłaby cię zabić — powiedział Sherlock. — Lepiej uważaj.

— To prawda? — zapytał Lestrade, odwracając się do dziewczyny. Sherin pozostała niewzruszona.

— Możliwe. — Wzięła kolejny łyk. Inspektor spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Ona tak zawsze? — zapytał, odwracając się do mężczyzn.

— A o co ci chodzi? — odparł Holmes. — O to, że jest niewzruszona... czy, że piła herbatę, potwierdzając groźbę?

— To była groźba?! — wykrzyknął.

— Nie. Robią z ciebie idiotę — odparł John.

— Nie powiedziałabym — odparła, przystawiając do ust filiżankę.

— Wiesz ile grozi za grożenie funkcjonariuszowi?!

— Źle to zabrzmiało, inspektorze. Jestem niepełnoletnia — odparła spokojnie. — Mam po swojej stronie doktora, detektywa, i rząd. Zwłaszcza rząd. Radzę uważać — dodała po chwili.

     Wstała doskonale wyćwiczonym ruchem. Wciąż obserwując inspektora, odstawiła filiżankę na stolik, i wyciągnęła do niego dłoń.

— Myślę, że lepiej by było, gdybyśmy żyli w zgodzie. Sherin — dodała.

— Greg Lestrade. — Mocno uścisnął jej dłoń. Odpowiedziała tym samym. — Sherin — powtórzył. — Nie masz nazwiska?

     Zachmurzyła się.

— Pewnie mam. Jak sobie przypomnę to dam ci znać.

     Podeszła do Sherlocka, i kazała mu się pochylić. Po wyszeptaniu kilku słów, zrobiła krok w tył, czekając na jego reakcje. Przez chwilę analizował jej słowa, po czym wzruszył ramionami.

— Jak się zgubił, to się i znajdzie. Dobra Graham... — zwrócił się do Lestrada.

— Greg.

— Co?

— Greg. Mam na imię Greg.

— Mniejsza z tym. — Machnął ręką. — My jedziemy na miejsce zbrodni, a nasza blond groźba idzie szukać kota.

~*~

    Pierwszym, co zrobiła Sherin po wyjściu z Baker Street było sprawdzenie sms'a. Treść co prawda ją zaskoczyła, ale rozwiązała problem. François* [Fransuła*] był pod opieką jej przyjaciółki.

    Sharon poznała na jednej z podróży w Niemczech. To miła dziewczyna z zaniżoną pewnością siebie, ale nie nieśmiała. Sharon jest naturalną brunetką, ale ponieważ lubi zmiany, postanowiła przefarbować włosy na ognistą czerwień, co nijak pasuje do jej intensywnych niebieskich oczu.

    Obecnie przebywała na obrzeżach Londynu u swoich krewnych. W wiadomości był zawarty adres, więc nie traciła czasu, i złapała taksówkę.

~*~

    John'owi i Sherlockowi dojazd na miejsce zbrodni zajął prawie czterdzieści minut. Duży, fiołkowy dom znajdował się na obrzeżu miasta.

    Stając przed drzwiami w oczy rzuciła im się pozłacana tabliczka z nazwiskiem. Klient musiał być zamożny, ale o tym już wiedział, gdy tylko Lestrade oznajmił, że znalazła go gospodyni podająca obiad.

    Nacisnął przycisk od dzwonka. Chwilę później otworzyła im młoda dziewczyna. Holmes rzucił na nią okiem, i stwierdził, że w domu musiał być kot. Świadczyły o tym ledwo widoczne ślady pazurów, i sierść na czarnej sukience.

     Przywitała ich skinieniem głowy, i zaprowadziła do pustego holu — nie licząc kilku paproci — a następnie schodami na górę do salonu, który był urządzony w stylu wiktoriańskim.

     W pierwszej chwili nie zauważył pewnej drobnej istoty, a w następnej już stał nad nią z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.

— Czyżbyś się pomylił w obserwacji, Holmesie? — zapytała Sherin.

— Jakiej? — Zmarszczył brwi.

— Krewni Sharon nie mają kota. To François. — Wskazała na swojego łaciatego towarzysza. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej.

— A to nie jest kotem?

— Oczywiście, że jest. Ale to mój kot.

     Przez jakiś czas stał wpatrując się w małe, łaciate stworzonko, po czym jakby się otrząsnął, i pokręcił głową.

— To coś nie będzie mi się panoszyło po domu.

— Będzie.

— Nie.

— Będzie.

— Nie ma mowy.

— Oczywiście, przecież koty nie gadają.

— Od kiedy wdajesz się w dyskusje, Sherlocku? — zapytał rozbawiony John.

— Od teraz — odparł. — Nie ma dla niego miejsca — zwrócił się do Sherin.

— Jest.

— Nie ma.

— Jest.

— Nie.

— Pójdę do Mycrofta — zagroziła.

— Nie zrobisz tego — odparł pewnie.

— Zrobię.

— Nie.

— Zrobię.

— Nie masz tyle odwagi.

— Naprawdę tak uważasz?

— Oczywiście.

— Jesteś w błędzie.

— Wątpię.

— Jesteś.

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz