2: IV

254 36 9
                                    


       W sobotę rano przywitała mnie ciocia ze śniadaniem do łóżka. Na wstępie powiedziała mi jednak, że mam się za bardzo nie przyzwyczajać, i że to jednorazowa sytuacja.

    Szybko zjadłam pyszne tosty z serem i popiłam je sokiem pomarańczowym. Sherin tym czasem wygrzebała mi z szafy bardzo jasne, prawie białe jeansy, oraz dodała do nich niedawno kupiony granatowy top, i żakiet. Domyśliłam się, że mam założyć również koturny.

— Co powiesz na mały wypad na miejsce zbrodni? — zapytala nagle, nie odwracając się.

     Zamarłam w trakcie zapinania guzika od żakietu. Była już wiosna, więc nie potrzebowałam żadnego płaszcza, czy kurtki.

— Zgaduję, że ojciec jest już na miejscu?

— Owszem — odparła, łapiąc za klamkę. — Chodź już, później zajedziemy do Instytutu.

— I to ma mnie przekonać? — zapytałam, wkładając buty.

— Miałam nadzieję, że chociaż zaciekawi. Rozczesz włosy — dodała z lekkim uśmiechem.

     Pacnęłam się w czoło. Jak mogłam zapomnieć o najważniejszej rzeczy?

~*~


      Po kilku minutach poznałam miejsce, w które wiozła mnie ciotka. Jak wspominałam już wcześniej mam świetną pamięć, a w dzieciństwie czepiałam się wszystkiego, i tak pewnego razu oglądałam mapę Londynu. Cóż, od tamtej pory topografia miasta nie jest mi obca.

      Sherin powiedziała, że znajduje się tam stara fabryka, i to właśnie do niej jedziemy. Powiedziała to takim tonem, jakby już kiedyś tam była.

       Wysiadłyśmy z auta i nie spiesząc się za bardzo doszłyśmy żwirową alejką do otwartych drzwi. W środku już czekali funkcjonariusze ze Scotland Yardu oraz inspektor Lestrade, który według mnie już dawno powinien przejść w stan spoczynku. W centrum tego wszystkiego stał tata i z nieprzeniknioną miną mierzył się wzrokiem z ciocią Sher. Postanowiłam się w to nie mieszać i odeszłam kawałek uważnie oglądając miejsce.

~*~

      Podeszła do nich wolnym krokiem, który jednocześnie był pełen gracji i elegancji. Może niektórym mogło się zdawać, że każdy krok to gwóźdź do trumny, i nawet zbliża się za szybko... A z drugiej strony, jakby przedłuża ich cierpienie.

     Sherlock przewrócił oczami, a ona tylko obdarzyła go uśmiechem. Rozumieli się bez słów. ,,Nie strasz ich”. ,,Ale wiesz jak ja to uwielbiam”.

— Naprawdę uważasz, że przywiezienie jej tu, to dobry pomysł? — zapytał.

— Właśnie miałem zapytać o to samo — wtracił się Anderson.

— Jak widać Sherlock zawsze jest o krok przed tobą — odparła blondynka z krzywym uśmiechem, który z całą pewnością mógłby uchodzić za szyderczy. — A nawet o więcej kroków. — Zmierzyła go wzrokiem, a następnie zerknęła na coś ponad jego ramieniem.

     Kiedy ta dwójka się odwróciła, razem z inspektorem, który nie mógł powstrzymać ciekawości, zobaczyła Aurelię patrzącą na ścianę. Sherlock uniósł brew, a Sherin uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— Założę się, że nie badałeś ścian, co? — rzuciła do niego. — Potrafisz tylko do nich strzelać.

     Minęła go, a on zacisnął usta i ruszył za nią.

— Nawet nie obejrzałaś denata — powiedziała.

— Po co? — odparła, nie odwracając się. — Byłam ciekawa co zrobi Michel.

— Ogląda ściany? — Uniósł brew.

— Skoro zatrzymała się przy jednej i wciąż tam stoi, to coś znalazła, prawda?

     Rozłożyła szeroko ręce, i wykonała szybki obrót. Sherlockowi mignął jej satysfakcjonujacy uśmieszek. Ciężko westchnął. Dlaczego ona zawsze musi mnieć rację, pomyślał.

— Co tam masz, Michel? — zapytała stając tuż obok szarookiej.

      Ta nawet nie drgnęła, jakby doskonale zdając sobie sprawę, że wcześniej czy później ciotka i tak tu przyjdzie. Z resztą, i tak było słychać jak idą.

— To zarys kwiatu — odparła.  — Świeży.

      Pociągnęła palcem wskazującym po jednym z płatków. I pokazała im go. Sherlock jeszcze wyżej uniósł brew, o ile to w ogóle możliwe. Aurelia widząc to, wyglądała jakby walczyła sama ze sobą. W końcu zacisnęła usta i odwróciła się spowrotem do ściany. Sherin podała jej chusteczkę, która zawsze miala gdzieś pod ręką.

— Gdybyś się jeszcze nie zorientował, tatusiu — kontynuowała, a w ostatnim słowie wkradła się nutka złośliwości — to krew, którą ktoś namalował kwiat lotosu. — Przyjęła z wdzięcznością chustkę od ciotki, która stała teraz oparta o ścianę i przyglądała jej się spod zmrużonych powiek. — Rozumiem, że doskonale znasz ten symbol, ciociu — wzróciła się do blondynki, a ta bardzo wolno skinęła głową, i spojrzała na nią z dystansem.

    Sherlock patrzył od jednej do drugiej, próbując zrozumieć co właściwie się tutaj stało. Jedyne co w tej chwili rozumiał, był fakt, że jego córka w ciągu jednego dnia zmienila swój charakter.

— Sherin — powiedział w końcu. — Masz na nią zgubny wpływ.

— Wcale nie — odparła Aurelia, patrząc na ojca. — Nareszcie czuję się sobą.

       Sherin uśmiechnęła się szeroko.

— Może pobawimy się w dedukcję? — zapytała. — Które z Holmesów dowie się więcej z trupa.

       Aurelia się skrzywiła i uniosła dłonie na wysokość ramion.

— Nie żeby odstraszał mnie wygląd, ale zapach jest odrażający.

    Sherin pokiwała głową.

— Całkowicie się z tobą zgadzam — odparła i rzuciła spojrzenie Holmesowi, który patrzył na nią, tak, jak na François gdy wskoczy mu na kolana. Uśmiechnęła się. — Jedziemy do Instytutu, skarbie — powiedziała do niego. — A w domu poczęstujemy się ciastem czekoladowym, które wczoraj upiekłam — dodała w stronę dziewczyny.
     

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz