1: XXXVII

442 53 11
                                    

Dedyk dla: Sibhonne Bo już nie mogła się doczekać.

Dzisiaj dodatkowo też będzie trooochę Sharon.

~∆~

  Sherin przeklinała swoją tendencję do wpadania w kłopoty.

  Ilekroć wydawało jej się, że już wszystko będzie w porządku, zdarzało się coś, co burzyło jej spokój. Wypadek rodziców, ciągłe ataki Miry, Moriarty, Magnussen, rodzeństwo, a teraz to. Czyżby błędne wybory nareszcie do niej wróciły?

~*~

   Sharon nawet biegała lepiej na szpilkach niż, niektóre dziewczyny chodziły. Teraz pędziła na spotkanie z przewodniczącym. Właściwie to nawet nie wiedziała po co ją wzywa, po prostu dostała wiadomość, w której była zawarta ta prośba. I tak o to szybkim krokiem przemierza korytarze, kierując się do biura Millsa.

   Chwyciła za klamkę, zapukała, i przed wejściem uspokoiła oddech.

— Dzień dobry, panie przewodniczący — powiedziała, kiedy na nią spojrzał.

— Ach, jesteś Sharon — odparł, obchodząc biurko. — Czekałem na ciebie.

   Arthur Mills jest przewodniczącym London Instytute Luna już od prawie siedmiu lat. W czarne, krótko przystrzyżone włosy już dawno zdążyły wpleść się szare pasma. Nie był już taki młody. Mógł mieć czterdzieści pięć — osiem lat.

— Nie będę owijał w bawełnę, Sharon.

   Odkąd pamiętała zawsze mówił wprost o co mu chodziło, a jak już czegoś chciał, to zawsze to dostwał.

   Zachował między nimi naprawdę mały dystans. Czerwonowłosa chciała się cofnąć, ale za sobą miała zamknięte drzwi.

— Podobasz mi się i jestem gotów zrobić wszystko, żebyś ze mną była.

   Sharon zamurowało.

~*~

   Walka była zażarta. Sherin stosowała uniki, a mężczyzna cięcia. Za wszelką cenę chciała dostać się za plecy wroga, ale poruszał się zbyt szybko, mimo że ona też nie była powolna.

   Całe szczęście, że katana miała ostrze tylko z jednej strony. W pewnym momencie zatrzymała ją w miejscu. Sama się dziwiła, jak tego dokonała.

— Ach, skończ już tą maskaradę — powiedziała. — To nie teatr.

  Mężczyzna próbował wyrwać broń, ale skutecznie mu to uniemożliwiła, łapiąc za nadgarstek. Sięgnął drugą dłonią za siebie. Spiorunowała go wzrokiem.

— Nawet się nie waż.

  A wszystko to obserwowały zaciekawione dzieciaki za drzwi.

~*~

— Pan chyba zwariował — odezwała się po chwili blada. — Ma pan żonę i dzieci, nie mogę być jeszcze ja.

— Nalegam. — Złapał ją za nadgarstek. — Na wszystkie skarby świata, zgódź się! — dodał, kiedy pokręciła głową.

— Nie mogę, to nie wypada. A po za tym, aby z kimś być trzeba go kochać — dodała łagodnym głosem.

  Wyrwała nadgarstek, i odwróciła się do drzwi. Nie chciała patrzeć teraz w jego oczy pełne smutku.

~*~

  Sherlock zjawił się dziesięć minut po wysłaniu mu zdjęcia z ciałem bez głowy na środku salonu, i hasłem ,,Będziesz miał na czym robić eksperymenty ".

  Wpadł do pomieszczenia jakby go wszyscy diabli gonili, a widząc to Sherin wymierzyła w niego czubek katany, która była wciąż we krwi.

— Nie zbliżaj się — powiedziała.

   Stała oparta o tył jego fotela, ale to nie utrudniało jej ruchów. Zanim przyszedł wpatrywała się w okno ze zmarszczonym czołem, a teraz patrzyła na niego niewzruszona.

   Niewzruszona... To jej ochrona, wytłumaczenie, i broń. Jej natura, charakter, i wygląd. Niewzruszona... Chłodna, i obojętna. Było mało rzeczy, które zmieniłyby ją na lepsze... Potrzebowała takiej rzeczy, a raczej osoby... Jego.

  Wreszcie musiała się do tego przyznać przed samą sobą. Zakochała się w socjopacie, zakochała się w Sherlocku Holmesie.

   Wypuściła broń z dłoni, która opadła z brzękiem na podłogę, i opadła na kolana, zanosząc się płaczem. Sherlock stał chwilę skamieniały, ale chwilę później już klęczał obok niej, mocno oplatając ramionami. Dziwiło go, że na codzień silna dziewczyna, płacze z powodu trupa na dywanie... A może to nie on był tym powodem?

~*~

  Sharon nie mogła dłużej siedzieć bezczynnie w biurze. Musiała coś zrobić. Najlepiej coś, co zapamięta na długo.

   Może bijatyka w jakimś klubie? Brzmi świetnie. Może namówi dodatkowo Sherin? Jeszcze lepiej.

  Wstała i pospiesznie wyszła z biura, kierując się do strefy sypialnej, gdzie znajdował się pokój, który przydzielił jej przewodniczący, kiedy została wybrana na członkinie czteroosobowego zarządu, z którego była najmłodsza.

   Zaczęła wybierać odpowiedni strój. Musiał być typowy do klubu, ale nieutrudniający ruchów, a do tego wygodny. Dodatkowo jeszcze gdzieś musiała schować broń, najlepiej do cholewek wysokich butów — naturalnie — na obcasie. Co do ubrania, wybór padł na czarną, rozkloszowaną, sukienkę z koronką i gorsetem na suwak, który podkreślał jej atuty, oraz oczywiście równie czarne spodenki pod spód. Włosy upięła w wysoki kok, i zadowolna wyszła z przydzielonego jej pokoju, kierując się do wyjścia z budynku.

  Już na zewnątrz zatrzymała taksówkę, podając adres, gdzie obecnie mieszkała Sherin. Ani trochę nie spodziewała się tego, co tam zastanie.

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz