2: VI

196 34 8
                                    


       Ziewnęła po raz kolejny. Jako członkini zarządu powinna niezmiennie dając wszystkim przykład swojej klasy i elegancji, a tym czasem dawała pokaz ignorancji.

       Ale z drugiej strony nic nie mogła na to poradzić. Na zebraniach rady brakowało jej Wren, którą mogła bezustannie obrażać, a którą zdegradowano razem z Sebastianem do rangi niższego agenta po nieudanej misji. A zamiast niej pojawił się Torancy. Może i by go polubila, gdyby nie był taki wyniosły... I nie obrażał jej za każdym razem, tak jak ona jego. Wszystko przyjmował z chłodnym spokojem, tak jak ona, przez co nie mogła czerpać satysfakcji z wybuchów złości, tak jak u Wren. A szkoda, wielka szkoda. Lubiła się z nią skupić.

— Powróćmy jednak do sprawy tego zabójstwa w starej fabryce — powiedział przewodniczący. — Sherin?

      Rozparła się na obrotowym krześle i oznajmiła wyniosłym tonem:

— Musi mi pan wybaczyć, ale Torancy miał poprosić kogoś aby przyniósł akta innych spraw, które również były sprawką tejże organizacji. — Spojrzała na Torancy'ego z błyskiem satysfakcji w oczach. — A jak widzicie jeszcze ich nie przyniesiono.

— Jeśli akta były włożone tak głęboko, by nikt nigdy ich nie ogladał, to proszę się nie dziwić, że mój syn jeszcze ich nie znalazł — odparł.

— Z całym szacunkiem — uprzedziła Sherin Sharon — ale kazałeś przynieść akta synowi, który, tak nawiasem mówiąc, nie należy do Luny?

— Poza tym akta leżą na biurku — dodała Sherin, krzyżując ramiona z naburmuszoną miną.

       Torancy zrobił niepewną minę.

— Jestem pewien, że za chwilę...

     Przerwało mu pukanie do drzwi, a on westchnął ze źle ukrytą ulgą, co Sherin wyraźnie zauważyła. W drzwich jednak nie pojawił się Leander, a Suzanne Taurner.

— Proszę o wybaczenie, ale Leandra zatrzymała Aurelia na korytarzu i poprosił mnie o dostarczenie akt.

— Kłamiesz — oznajmiła spokojnie Sherin.

     Wszyscy agenci spojrzeli na nią jednocześnie czekając na wyjaśnienia. Wyręczyła ją Sharon.

— Aurelia siedzi w biurze Sherin razem z Nathanielem. Nie mogła zatrzymać Leandra na korytarzu, poza tym już chyba zgodnie uznaliśmy, że takie pałętanie się nie jest mile widziane.

— Jaki mamy dowód, że mówicie prawdę? — zapytał jeden z agentów. Nie pamiętała jego nazwiska.

    Sharon spojrzała naniego z niedowierzaniem, Sherin natomiast z widoczną groźbą w oczach. Zdawały się mówić: ,,oskarżasz mnie o coś takiego? Naprawdę? Lepiej zastanów się nad swoim zachowaniem”.

— Ja mogę to udowodnić — wtracił się Camil, główny informatyk.

     Już po chwili na ścianie został wyświetlony obraz Nathaniela siedzacego w fotelu Sherin i z nogami na biurku, oraz Aurelia siedząca na jego brzegu. Cam cofnął nagranie o kilka minut i przed oczami ukazał im się obraz Leandra grzebiącego w aktach, oraz Natha podnoszącego teczkę z biurka.

— I co, młoda damo? — zapytał Cam Suzanne. — Chyba już wiemy, dlaczego kłamałaś.

— Lady Charpentier? — zapytał przewodniczący. Wciąż ten sam od końca kadencji Millsa. — Do pani należy decyzja o ukaraniu tych dzieciaków.

      Odchyliła się na krześle i spojrzała na Torancy'ego. Trzymała go w garści, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

— Powiedzmy, że się zastanowię, a teraz zacznijmy wreszcie omawiać tę sprawę.

~*~


      Prawdą jest, że wcześniej nawet nie zerknął na ściany. Odkrycie Aurelii miało tu kluczowe znaczenie i otwarcie to przed sobą przyznał. Jeśli chodzi i trupa, to wydedukował tylko parę nieistotnych szczegółów.

   Jednak coś mu nie pasowało. Denat nie był pozbawiony głowy, jak to mieli w zwyczaju robić ludzie ,,Loto”. W ostatnim momencie coś mu wpadło do głowy. Kiedy SY wycofało się do swoich radiowozów i zostali nieliczni aby sprzątnąć ciało, delikatnie odchylił krawędź płaszcza. Mężczyzna na karku miał wytatuowaną lilię wodną.

~*~

— Nie, nie ma jej tu, tato — odpowiedziałam na niezadane pytanie. — Wciąż siedzi na zebranu rady.
 
     Ojciec wpadł do gabinetu spokojnie, acz stanowczo, ale kiedy spojrzeć na jego twarz... Pokręciłam głową. Nie potrafię nazwać tego uczucia.

— Stało się coś... ważnego?

    Nath, który dopiero teraz uniósł głowę znad telefonu, spojrzał na Sherlocka ze zdumieniem.

— To głupie pytanie, a napierwszy rzut oka wyglądasz na mądrą — powiedział w moją stronę.

    Zacisnęłam lekko dłonie, aby powstrzymać go przed uduszeniem. Uśmiechnęłam się z trudem.

— Jesteś jak zwykle w czarującym nastroju, Nath — odparłam. — A teraz wybaczcie, ale muszę się z kimś skontaktować — dodałam, wstając.

— Z Torancym? — Nathaniel natychmiast się wyprostował. — Jeśli tak idę z tobą, nie mogę cię zostawić samej nawet na krok.

— Tak? — Odwróciłam się w jego stronę. — W takim razie pójdziesz ze mną również do szkoły, prawda?

   Wstał, poprawił koszulkę, wypiął dumnie pierś, i uniósł lekko głowę.

— A żebyś wiedziała! W końcu będę miał więcej czasu na denerwowanie cię.

   Sherlock patrzył na nas z rosnącym zdumieniem. Nikt nigdy nie mógł zmusić Natha aby poszedł do szkoły. Odwróciłam się do ojca.

— To ty tutaj siedź, a my idziemy — powiedziałam.

      Pokręcił ledwo dostrzegalnie głową i przeszedł kilka kroków w głąb pomieszczenia.

— Zaczynasz mi przypominać matkę — wyszeptał, jakby nie dokońca świadomie.

     A ja nie byłam pewna, czy to nie był wytwór mojej wyobraźni.

~∆~

Jeśli macie jakieś pytania, to śmiało je zadawajcie. W swoim opowiadaniu staram się powoli wplatać tajemnice, jak i ich rozwiązania ;)

Oczywiście zachęcam też do komentowania, a może wyjatkowo zaskoczyło, rozśmieszyło, czy może nawet zirytowało was jakieś zdanie, czy scena? Skomentuj ;)

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAWhere stories live. Discover now