2: III

240 32 5
                                    


— Ciociu Sher?

     Spojrzała na mnie kątem oka znad porannej herbaty. Była ubrana w dopasowane jeansy i jasną koszulę. Mi się wydaje, czy ona prześwituje?

— Dzisiaj piątek, więc chciałam w ten ostatni dzień tygodnia wyglądać tak jak zwykle — oznajmiłam.

— A ja chciałabym widzieć minę tego chłopaka, jak tylko cię zobaczy — odparła, odstawiając filiżankę. — Chodź zawiozę cię do szkoły — dodała, zabierając kluczyki ze stolika w salonie.

      Nigdy nie zrozumiałam, jak łatwo potrafi znaleźć rzeczy w tym bałaganie. Ojciec siedział w fotelu z dłońmi złączonymi w piramidkę i zamkniętymi oczami. Albo siedział w swoim pałacu pamięci, albo udawał. Przewróciłam oczami. Prędzej to drugie.

~*~

— Pozwól, że dam ci kilka rad — odezwała się ciotka już w samochodzie. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Rad? — Rada pierwsza: jeśli nie chcesz, żeby nazywał cię kujonką musisz przestać nią być.

    Otworzyłam usta ze zdumienia.

— Nie jestem kujonką, ciociu!

— Owszem, jesteś — odparła spokojnie. — Nie karzę ci rezygnować ze swoich upodobań, a jedynie trochę przystopować. Nie musisz od razu wszystkim na około mówić co i ile wiesz. Czasem nawet lepiej jest udawać głupią.

— Ale, ciociu... — Nie wiedziałam co powiedzieć.

— Po prostu spróbuj.

       Dojechaliśmy już prawie na miejsce, kiedy dodała:

— I na litość boską, przestań być taka miła! Popyskuj trochę, a zobaczysz, że niedługo wejdzie ci to w krew.

— Pyskować? Ale po co? Nie uważasz, że...

— Podsumowując — przerwała mi — masz przestać się wyrywać z odpowiedzią na każdej lekcji, przestać być taka grzeczna, miła, i pomocna dla osób, które są za leniwe aby same odrobić pracę domową, oraz spróbuj coś odpyskować swoim oprawcom. — Dojechaliśmy na miejsce. — Kocham cię. — Pocałowała mnie w policzek, a ja wysiadłam z samochodu pełna wątpliwości.

~*~

— Nie uważasz, że to już przesada? — zapytał mając wciąż zamknięte oczy.

    Nie pytała skąd wie, że to ona, a nie akurat ktoś inny wszedł do pomieszczenia. Oczywistym było, że to wina perfum. Przerabiali to już dawno temu.

— Masz coś konkretnego na myśli? — odparła. — Bo faktycznie, beżowa szminka to już przesada.

       Otworzył oczy tylko po to aby nimi przewrócić. Uśmiechnęła się z satysfakcją.

— Nie ułatwisz mi tego ani na chwilę, co?

— A dlaczego miałabym? — Weszła do kuchni i zaczęła wyjmować pozornie przypadkowe produkty. Westchnął.

— Nie wiem, ale miałem nadzieję, że chociaż na chwilę przestaniesz być sobą.

     Zatrzymała się w pół ruchu, a następnie pokręciła głową, zaglądając do wnętrza lodówki.

— Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wkładał kawałków zwłok obok jajek?

     Rozparł się wygodnie w fotelu i oparł głowę na jednej ręce. Tym razem to on uśmiechnął się z satysfakcją.

— Boisz się, że nagle ożyje?

— Nie? Powiedziałabym, że raczej brzydzę się tego dotknąć — odparła z powoli wyłaniającym się grymasem na twarzy.

~*~

— Ozyrys w starożytnym Egipcie był odpowiednikiem greckiego Zeusa i rzymskiego Jowisza. W greckich wierzeniach bogiem umarłych był Hades, kim więc był u Egipcjan? — zapytał nauczyciel i rozejrzał się po klasie.

    Z trudem powstrzymałam się od podniesienia ręki. Cała klasa spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby nie spodziewała się niczego innego, jak tylko mnie z ręką w górze od trzydziestudwóch sekund.

— Co z wami nie tak? — powiedziałam krzyżując ramiona. Sama nie wiedziałam skąd u mnie takie pokłady pewności siebie. — To proste pytanie.

— Więc dlaczego sama na nie nie odpowiesz? — rozległo się pytanie z tyłu. Nawet nie musiałam się odwracać by wiedzieć kto to.

— Wszystko masz w podręczniku, Torancy — odparłam nie odwracając się. — Wystarczy przeczytać.

     Prychnął, a nauczyciel spojrzał na mnie ze zdumieniem. Jeszcze nigdy nie zachowałam się w ten sposób podczas lekcji.

— Odpowiedz, Aurelio.

         Ledwo widocznie zacisnęłam usta, ale nie mogłam przecież zignorować polecenia nauczyciela.

— Anubis — odpowiedziałam, i w ostatniej chwili powstrzymałam się przed dodaniem, że był przedstawiany z głową szakala.

      Pan Devson pokiwał głową. Przewróciłam oczami. Przecież to oczywiste, że nie mogłam się pomylić.

~*~


— Hej, Aurelio.

      Na przerwie obiadowej zaczepiła mnie Charlotte. Klasowa piękność. Przewróciłam oczami. Doskonale wiedziałam czego chciała: pracy domowej z matmy. Była jedną z tych osób, o których mówiła ciotka; zbyt leniwa aby odrobić pracę domową. Jakąkolwiek.

— Zadania tekstowe wcale nie są takie trudne, jak się wydają, Charlotte — powiedziałam. — Wystarczy tylko zajrzeć do książek od czasu do czasu, a dowiesz się, że na pytanie ,,Skoro ja mam dziewięć ołówków, a ty pięć cukierków, to ile kaczek zmieści się na dachu?", wcale nie jest ,, odpowiedź to fioletowy, ponieważ kosmici nie noszą kapeluszy" — zironizowałam.

      Ona spojrzała na mnie dziwnie i bez słowa odeszła od stolika. W sumie tego dnia nie zmieniło się nic oprócz mojego zachowania względem innych, które było dość niegrzeczne, ale przynajmniej mam pewność, że Charlotte i jej przyjaciółki więcej nie poproszą mnie o pracę domową.

     ~*~

    Dzisiaj nie było tak źle, napisałam, nawet Torancy mnie nie zaczepiał po tej sytuacji na historii. Założę się, że Charlotte już mu opowiedziała jak ją potraktowałam. I bardzo dobrze. Czasy łagodnej i ułożonej Aurelii Michel Holmes już się skończyły. Teraz nadchodzi era nowej mnie... Kiedy już wymyślę nazwę dam ci znać.

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAWhere stories live. Discover now