1: XXXVI

436 53 32
                                    

To już niestety ostatni rozdział naszego maratonu... Może kiedyś zrobię kolejny...? Ale to może.

A tym czasem... Miłego Czytania ;*

~∆~

    Kobieta zmienną jest, dlatego Sherin pojechała na miejesce zbrodni.

    Zabawne, że policja zamiast stwierdzić podwójne samobójstwo, stwierdziła dwa zabójstwa. Sherin zaśmiała się w duchu. Być może SY wreszcie nauczył się, że coś takiego nie może być zwykłym odebraniem sobie życia.

    Sherlock naturalnie stwierdził, że nie będzie jechał radiowozem, a Sherin wspaniałomyślnie powiedziała, że dzieciaki z chęcią to zrobią. Kiedy tamta dwójka się skrzywiła, odparła spokojnie, że nabiorą nowych doświadczeń i później będą mieli czym się chwalić rodzicom. W myślach dodała jednak, że na jej szczęście wujostwo więcej nie pozwoli, aby opiekowała się tymi nieznośnymi dzieciakami.

    Na miejscu okazało się, że hotel, w którym zamordowano tę dwójkę, był pięciogwiazdkowy. Już wyobrażała sobie nagłówki gazet. ,, W pięciogwiazdkowym hotelu doszło do morderstwa", ,, Afera w hotelu Błękitny żuraf ", ,, Sherlock Holmes rozwiązuje kolejne zagadkowe morderstwo".

   Wkrótce miała się przekonać, że reporterzy potrafią być uciążliwi, w każdy możliwy sposób.

— Nie kręcić się i nie przeszkadzać — powiedziała do rodzeństwa. — Zamknij się, Anderson. Wiem co chcesz powiedzieć — dodała, kiedy kątem oka zauważyła, że ten otwiera usta.

— Co tu robią te dzieci? — zapytał ignorując ją. Błąd. Sherin nie lubi być ignorowana.

   W jednej chwili stała pięć metrów przed nim, a w następnej już wykręcała mu rękę, stojąc za nim.

— Co ja ci mówiłam? — Skrzywił się, kiedy jeszcze mocniej ją wykręciła. — Sherlock kiedyś powiedział, żebyś się zamkną bo zaniżasz IQ całej ulicy. Miał rację, więc ponawiam prośbę. Zamknij się — szepnęła mu do ucha uwodzicielskim głosem. Następnie odwróciła się od niego i skrzywiła z niesmakiem. — Czuję, że już ktoś mnie uprzedził — powiedziała. — Donavan ma okropne prefumy.

    Podeszła do łóżka, przy którym leżał pierwszy trup, kątem oka zauważając jak Anderson się rumieni, a Sherlock wykrzywia usta w szyderskim uśmiechu. Spojrzała na rodzeństwo, które było białe, jak ściana.

— Proszę, Tay, podedukuj sobie. — Wskazała trupa.

— Wiesz co, siostra? — Uniosła brew. — Odpuszczę sobie. — Zakrył dłonią usta. — Chcę już z tąd wyjść — wymamrotał.

— A ja nie — odparła Charpentier. — Jeszcze nie widziałam trupa z podcientymi żyłami. Ale Laura może mi to wynagrodzić w domu — dodała zamyślona, stukając się w podbrudek palcem wskazującym.

   Laura cofnęła się o krok jeszcze bardziej blada, o ile to możliwe. Pokręciła szybko głową.

— No coś ty, Sherin. To był tylko taki żart — powiedziała. — W życiu czegoś takiego nie zrobię.

   Blondynka skrzyżowała ramiona, powątpiająco unosząc brew.

— A wy chcecie do Luny powiedziała, kręcąc głową. Oni też pokręcili głowami.

— My tego też już nie chcemy, prawda, Tay? — zapytała Lou, patrząc na bliźniaka. Pokiwał głową.

— Laura ma rację, nie chcemy — odparł.

   Sherlock pochylił się do dziewczyny, i wyszeptał jej kilka słów. Uniosła brew, spoglądając na niego.

— Jesteś pewnien? — Skinął głową. — A tak ciekawie się zapowiadało. — Kiwnęła na bliźniaki. — Idziemy, tchórze.

~*~

   Sherin od zawsze była leniwa. Nic więc w tym dziwnego, że zaraz po powrocie rozłożyła się na kanapie.

   Oprócz często rozpuszczonych włosów, Sherin miała jeszcze jedną cechę. Nosiła apaszkę. Często ściśle przylegającą do szyi, a pozostała część wisiała luźno. To nie był jej kaprys modowy. Magnussen zauważył to już wcześniej, a ona nie mogła powiedzieć prawdy.

   Taylor i Laura siedzieli na dywanie, grając w szachy. Blondynka uśmiechnęła się w duchu, nareszcie miała święty spokój... Który nie trwał długo.

   Przez okno wskoczył jakiś zamaskowany człowiek. Dzieciaki krzyknęły, alarmując tym samym dziewczynę, która nie dała tego po sobie poznać. Sabrina zawsze powtarzała, że najlepszą obroną jest atak, a najlepiej z zaskoczenia. Spojrzała na pokój spod przymkniętych powiek.

   Zamaskowany mężczyzna — bo ewidentnie nie mogła być to kobieta, chyba, że wyjątkowo wysoka, i płaska — przemierzał powoli odległość między nimi. Sherin modliła się w duchu, aby ci mali tchórze poczuli swoją naturę i uciekli do pani Hudson. Ale w życiu nic nie idzie zgodnie z jej wolą.

   Powoli sięgnęła pod beżową sukienkę do paska na prawym udzie, i wyciągnęła z tamtąd swój ulubiony sztylet z szafirowym oczkiem, i wyżeźbioną lilią wodną na ostrzu. Ku jej zaskoczeniu dzieciaki widząc co się dzieje, wstały i wybiegły z pomieszczenia bez żadnego krzyku. Czuła się zdradzona, mogłyby chociaż krzyknąć jej imię.

   Wstała jednym płynnym ruchem, chowając sztylet za plecami.

— Z tego, co mi wiadomo, wchodzi się drzwiami, uprzednio pukając — powiedziała, choć nie musiała zwracać na siebie jego uwagi.

   Mężczyzna bez słowa wyciągnął katanę zza pleców, jego oczy ciskały złośliwe iskierki. Sherin zbladła. Niby jak ma sobie z nim poradzić mając w zanadrzu tylko sztylet?

  Katastrofa.

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz