2: XII

149 30 13
                                    

O tak! Takie komy mi się podobają (pomijając to, że jestem zła, bo o tym wiem od bardzo dawn ;) ).
Tak jak ostatnim razem, poproszę o minimum  5 motywujących, bądź nie, komentarzy ;) Możecie nawet skrytykować co nie co, bo przecież nie każdy rozdział jest taki ,,genialny".
I od teraz wprowadzam tok wydarzeń. To znaczy: wy piszecie co może się teraz stać, a jeśli jakiś pomysł mi się spodoba, mogę go ewentualnie wprowadzić w życie. Pamiętajcie, że piszę z różnych perspektyw (Aurelia, Sherin, Sherlock, Nathaniel, Jim, członkowie Luny... (Wybrana przez was. A co tam, mogę nawet napisać z jakiejś nie wymienionej tu)) ;)
Miłego czytania! ;*

~∆~

Tydzień później

— Ach, moi drodzy — powiedział, rozkładając ręce. — Oto czas kończyć tę jakże ciekawą, a jednocześnie pełną niuansów, oraz różnych zachamowań, rozgrywkę. Naprawdę się przy niej ubawiłem. — Uśmiechnął się na ten swój wariacki sposób.

    Przed nim stała czwórka mężczyzn. Trójka zamaskowanych lotosjan, i jeden marny człowieczek z Miry, który śmiał zdradzić własną organizację. Zachichotał w duchu. Z tamtych dwóch, to Lunę cenił bardziej.

     A jednak postanowiłeś pobawić się zapałkami na jej nie korzyść, pomyślał... Nie, to jego sumienie się odezwało. Właściwie... Już nawet nie umiał go odróżnić od własnych myśli, tak rzadko się odzywało.

— Wszystko gotowe, panowie? — odezwał się ponownie. Miranin skinął głową.

— Jutro w godzinę duchów zapłoną Instytuty w Tokyo, Nowym Orleanie, Atnalncie, oraz tutaj — odpowiedział.

— Nie rozumiem po co ta cała gierka z podpaleniem — odezwał się Jean, zaciskając pięści. — Równie dobrze możecie wybrać tylko jeden z nich, a nie aż cztery.

— Ależ, mój drogi — odparł Jim, odchylając się w fotelu, i zakladając nogi na biurko. — Wtedy nie byłoby takiej zabawy. — Zachichotał cicho. — Powiedz, czy nie chciałbyś spotkać się ze swoją siostrzenicą?

~*~

     Sherlock był zdenerwowany. Bardzo. Od kilku dni albo siedział w swoim pałacu pamięci, albo chodził po całym salonie nie mówiąc ani słowa. Sherin poważnie brała pod uwagę zadzwonienie do Mycrofta, który — jak podejrzewała — jako jedyny przemówiłby mu do rozsądku. Ona już przestała na niego działać w ten zbawienny sposób, od kiedy powiedziała mu, że przez tak długi czas, jakim jest okres ciąży, spędziła u Moriarty'ego.

    Wstała z ciężkim westchnieniem, założyła płaszcz, i wyszła z mieszkania, kierując się w stronę Instytutu. W między czasie wybrała numer do starszego Holmesa.

— Słucham — odezwał się głos w słuchawce.

— Tylko uważnie — odparła bez przywitania. Jej szpilki wydawały głuchy odgłos na mokrym chodniku. — Sherlock nie wychodzi z mieszkania, nie je, nie pije, i wiem, że to moja wina. Bądź łaskaw ruszyć swój tyłek i przemówić mu...

— ...do rozumu, tak, tak, rozumiem — przerwał jej. — Myślisz, że mi pójdzie lepiej niż tobie?

— Och, ale ja w ogóle nie próbowałam. — Rozłączyła się nim zdążył odpowiedzieć.

    Kilka przecznic dalej wreszcie była na miejscu. Zgodnie z podanym wcześniej kodem, zjechała windą kilka poziomów, i wyszła lekko chwiejnym krokiem. Niespodziewanie zakręciło jej się w głowie.

   Znów przemierzyła korytarz, tak jak przez ostatnie miesiące, i weszła do kolistego pomieszczenia. Już od progu zauważyła, że coś się zmieniło. Zamiast masy agentów, była tylko Sharon i Cam. Okularnik trzymał w dłoniach średniej wielkości konsolę.

— Wreszcie jesteś. — Sharon objęła ją na przywitanie. — Właśnie go testujemy.

— Narazie uczę go ruchów za pomocą tego — uniósł czarną konsolę — a dopiero później zobaczymy jak poradzi sobie samodzielnie. Przywitaj się z Sherin — zwrócił się do androida.

— Witaj, Sherin — odparł metalicznym głosem ,,chłopak". — Jak mija ci dzień?

— Koszmarnie, bardzo dziękuję. — Machnęła ręką, odwracając głowę w lewo. — Widzę, że moja rada zadziałała. — Podeszła do jednego z krzeseł obrotowych, i usiadła na nim, wyciągając zmęczone stopy na jedno z wielu biurek.

— I to jak. — Cam pociągnął za jedną z małych wajch, i nacisnął mały, zielony guzik. Android uniósł rękę i machnął nią w geście powitania. — W ciągu tego tygodnia tak się znudził, że obiecał być grzeczny.

— Świetnie. — Sherin odchyliła głowę, zamykając oczy, i odprężając się. — Jestem taka zmęczona — dodała ziewając.

~*~

  Nie była pewna co ją obudziło. Na pewno nie była to ręka Sharon, która od jakiegoś czasu potrząsała jej ramieniem. Sherin obawiała się, że to jeden z tych jej napadów gorączki po długim śnie. Westchnęła ciężko i otworzyła oczy.

    Pierwszym co zobaczyła było mrygające, czerwone światło, co skutecznie ją dobudziło. Szybko zerwała się z miejsca, i z Sharon ramię w ramię wybiegła z pomieszczenia. Całe szczęście winda jeszcze działała.

— Gdzie Cam? — zapytała już w środku. Winda niespiesznie pokonywała kolejne piętra.

— Wybiegł kilka minut wcześniej.

    Blondynka skinęła głową, i przykucnęła, ukrywając twarz w ramionach. Powracający ból głowy i gorączka były nie do zniesienia. Dopiero głośny dźwięk dzwonka, wybudził ją z letargu.

    Okazało się, że cały budynek stanął w płomieniach, a one nie mają drogi ucieczki. Sherin po kilku krokach zatrzymała się, i odwróciła tyłem do płomieni, ściągając jednocześnie swoją ulubioną, niebieską apaszkę, i przytykając ją do twarzy.

   Za żadne skarby nie miała zamiaru wdychać dymu, a tym bardziej szybko stracić przytomność. Sięgnęła po telefon, i jak na złość przypomniała sobie, że zapomniała ją naładować.

    Totalna katastrofa, pomyślała, a w następnej chwili zobaczyła jak Sharon pada na ziemię.

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAWhere stories live. Discover now