1: XXV

522 59 21
                                    

Dedyk dla: IdiotkaShiro

~∆~

    Ten dylemat wychodził jej już bokiem.

    Zaciągnęła Sherlocka na przedweselne zakupy, i teraz razem z Sharon, Mer, i Lily wybierały dla niej sukienkę.

    Nie mogła się zdecydować między czerwoną, obcisłą, a granatową z srebrnymi elementami. Z czego ta pierwsza była prosta, a druga spadała falami.

  To i tak dobrze, ponieważ wybrała je z ponad dziewięciu pozycji. Pierwsza była w kolorze ècru i rozszerzała się w pasie. Druga była bladoniebieska, prosta do połowy uda. Kolejne dwie były długie do ziemi, jedna w kolorze słońca o zachodzie, a druga blado różowa. Od razu pokręciła głową widząc jak Sharon ją przynosi. Piąta, szósta, i siódma miały dekold w kształcie serca i falowany dół sięgający prawie do kolan. Wszystkie w różnych odcieniach fioletowego. I dwie, nad którymi nie mogła się zdecydować.

   Sherlock znudzony siedział w zwyczajnej dla siebie pozie — kiedy jest w swoim pałacu pamięci — zostawiając ją z tym trudnym dylematem.

— Sherlock — przeciągnęła litery. — Sherlock. — Pstryknęła mu przed nosem palcami, kiedy nie zareagował. — Udajesz — stwierdziła.

— Wcale.

— Ach, rozumiem. Nadal jesteś zły za wczoraj... Biedactwo.

— Co takiego wydarzyło się wczoraj? — zapytała Sharon.

— Obawiam się, że miałabym poważne kłopoty, gdybym ci powiedziała — odparła na to. — Co jak co, ale jednak boję się o swoje życie.

    Sherlock uśmiechnął się półgłębkiem.

— Sądzę, że ta granatowa będzie najlepsza — powiedział.

~*~

    Nie miała siły wstać, a co dopiero otworzyć drzwi, kiedy ktoś do nich zadzwonił.

   Pani Hudson poszła na zakupy, John przecież już dawno nie ma, a Sherlock zaszył się w pałacu pamięci.

   Zamknęła oczy i zapadła się w miękką kanapę. Odcięła się od wszystkich drzwięków, a następnie wyrównała oddech.

    Znalazła się na zielonym wzgórzu otoczonym lasem po prawej stronie, i jeziorkiem po lewej. Żywa, świerza trawa łaskotała ją w policzek, a kiedy otworzyła oczy zauważyła, że słońce chyliło się ku zachodowi. Zaniepokoiło ją to. Wstała z miejsca, i zaczęła niespokojnie iść w stronę białego lasu. Nazywano go tak ze względu na gatunek drzewa — brzozy, która miała naturalną, białą korę. Z każdym jej krokiem robiło się co raz ciemniej, a gdzieś przed sobą usłyszała wycie wilka.

   Otworzyła gwałtownie oczy, zdając sobie sprawę jak szybko bije jej serce. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Holmes trzyma ją za ramiona i coś mówi. Zmarszczyła brwi.

— Pytałem czy wszystko w porzątku — powtórzył zaniepokojony. Zaraz... ZANIEPOKOJONY?!

— Nie mów, że się o mnie martwisz — odparła słabo.

   Przyłożył do jej czoła dłoń. Miała temperaturę.

— Jesteś chora — stwierdził.

— Geniusz — mruknęła.

   Wziął ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni.

— Rozumiem, że to z przyzwyczajenia — powiedziała.

— Nie możesz obejść się bez zbędnych komentarzy?

— Ja miałabym odmówić sobie takiej przyjemności? Nigdy.

   Przewrócił oczami, i położył ją na łóżku, przykrywając kołdrą.

— Cóż, jeśli nie wyzdrowiejesz masz zerowe szanse na wyjście z domu.

— Nie zrobisz mi tego. — Złapała jego dłoń. — Nie możesz.

— Mogę. Chyba nie chcesz zachorować bardziej. — Pokręciła głową. — Cieszę się, że jesteśmy zgodni.

— Kto dzwonił do drzwi? — zapytała po chwili. Usiadł obok niej.

— Klient. Nie słyszałaś naszej rozmowy? — Uniósł brew.

— Jakoś nie bardzo — odparła słabo.

— Był zdziwiony twoim widokiem. — Zaśmiał się. — Jego pierwsze pytanie brzmiało: czy to nie jest przypatkiem lady Charpentier? — Uśmiechnęła się blado. — Odparłem, że owszem, i że ma być cicho, abyś się przypatkiem nie obudziła i nie zdzieliła w pysk.

— Nie wierzę, że powiedziałeś tak do klienta — powiedziała. Po chwili ją olśniło. — Anderson... Zgadza się?

— Bingo. — Klasnął w dłonie. — Lestrade ma nową sprawę.

— To dlatego jesteś taki podekscytowany.

   Nastała chwila ciszy, podczas której Sherin mało nie zasnęła. Czuła się słabo i tak z resztą wyglądała. Jednak było coś co chyba zapamięta do końca życia: Ten cholerny socjopata się o nią martwił.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, że się o mnie martwisz.

— To takie dziwne?

— Chyba nigdy nie zrozumiem co się dzieje w twojej głowie — odparła na to.

— To nie takie trudne — powiedział na to. — Muzyka, kryminalistyka, chemia, i wszystko co kiedyś może mi się przydać.

— Ale żadnego uczucia. — Spojrzał na nią pytająco. — Nie dopuszczasz do siebie żadnych pozytywnych uczuć, a szkoda... Może kiedyś bym się w tobie zakochała. — Zamknęła oczy.

   Sherlock pewny, że zasnęła pocałował ją lekko w czoło w opiekuńczym geście.

— W takim razie żałuję, że jestem socjopatą — powiedział cicho, i wyszedł z sypialni.

    Ale ona nie zasnęła, słyszała wszystko doskonale, i na jego słowa ledwo powstrzymała się od otworzenia oczu.

    Zasnęła dopiero piętnaście minut później, przepełniona jeszcze większym zdziwieniem niż na początku.

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz