1: XXXIV

450 49 12
                                    

Dedyk dla: NeverAda bo Laura bardzo mi ją dzisiaj przypomina.

~∆~

   Zmęczona opadła na łóżko, głośno wzdychając. François leżący na kocu w koszyku spoglądał chwilę na nią, a następnie wrócił do mycia małych.

— Wiesz co, Holmes?

— Nie mam zielonego pojęcia — odparł zapinając koszulę.

— Są tu dopiero od pięciu godzin, a ja już mam dość! — Zakryła oczy poduszką.

   Poczuła jak łóżko ugina się pod czyimś ciężarem. Nie zareagowała.

— Jesteście razem? — zapytał dziewczęcy głosik.

— Oczywiście, że tak, idiotko — odparł drugi. — Spali w jednym łóżku.

— Nie — mruknęła. — Żadnych insynuacji — dodała, kiedy kątem oka zauważyła, że Laura chce coś powiedzieć.

— Nooo, aleee dlaczeegooo? — zajęczała czternastolatka. — Bylibyście świetną parą.

— Dlaczego tak uważasz? — zapytał Holmes.

— A dlaczego nie?

— A dlaczego tak?

— Ale dlaczego nie?

— To u was rodzinne? — zapytał blondynki, która nie mogła powstrzymać uśmiechu.

— Najwyraźniej.

~*~

— Zwiedzimy Instytut Luny? zapytała Laura.

— Nie — odparła chłodno.

   Sherin mogła znieść wszystko, ale nie wspominanie o Lunie w czasie obiadu. Pysznego obiadu.

— Ale dlaczego? — zapytał Taylor.

— Bo nie.

— A tata zawsze mówi mamie, że ,,Bo nie" to nie odpowiedź.

— Nic mnie to nie obchodzi — powiedziała, kładąc głowę na splecionych dłoniach. — Wasza mama mówi też pewnie ,,nie, bo głowa mnie boli", i ma świętą rację.

    Nie wiadomo co by z tego wynikło — dodała w myślach.

— Musicie się nauczyć, że jeśli Sherin mówi nie, to nic jej nie przekona — powiedział Sherlock biorąc łyk soku.

— Mówisz na podstawie własnego doświadczenia? — Holmes uniósł brew na pytanie Taylora. — Nie chciała z tobą iść do łóżka.

— Mylna dedukcja na poziomie rozszerzonym — odparła jak zwykle niewzruszona. — Wciąż popełniasz te same błędy, Tay.

— Jakie? — zapytał z szerokim uśmiechem wierząc, że tym razem siostra powie mu co robi źle.

— Sam się domyśl — odparła wstając od stołu. — Podobno jesteś w tym dobry — zakpiła.

    Wychodząc usłyszała jeszcze jedno pytanie od Laury:

— Ile miałaś lat ślubując Lunie?

— Piętnaście. — Wyszła.

— Słyszałeś, Tay? Brakuje nam tylko kilka miesięcy! — zawołała, kiedy była pewna, że Sherin już jej nie usłyszy.

— Nie jestem pewny czy jest z czego się cieszyć — powiedział Sherlock wbijając w nich spojrzenie stalowych tęczówek.

— Dlaczego? — zapytali jednocześnie autentycznie zdziwieni. Uniósł brew.

— Jeśli chcecie zginąć już na pierwszej misji, proszę bardzo. — Skrzyżował ramiona opierając się na krześle.

— Świeżaków nie wysyłają na trudne misje — odparł Taylor z mądrą miną.

— Tym bardziej czternastolatków do organizacji. Czy wasi rodzice w ogóle wiedzą, że chcecie pracować tam gdzie oni?

— Nie muszą o niczym wiedzieć — powiedziała chłodno Laura. W tej chwili przypominała mu Sherin.

— Czyżby? Do osiemnastego roku życia jesteście pod ich opieką.

— Ale gdy stanie im się coś bardzo przykrego już nie będą w stanie...

— ...a wtedy opieka nad nami przypadnie komuś innemu, a przekonanie go do naszej racji nie będzie trudne — dokończyła Laura. Pokręcił powoli głową.

— Będę was miał na oku, macie głupie pomysły. — Wstał i skierował się do drzwi.

— Jest w bibliotece — powiedziała Lou.

— Słucham? — Uniósł brwi.

— Sherin, kiedy jest zirytowana, albo zdenerwowana musi się wyciszyć... — powiedział Tay.

— ...a najlepszym miejscem do wyciszenia się jest biblioteka — dokończyła czekoladowooka. — W życiu tam nie wejdziemy, nie ta bajka. — Sherlock pokiwał głową kilka razy w zamyśleniu.

Faktycznie, nie ta bajka, pomyślał.

   Zastał Sherin leżącą na kanapie na samym końcu pomieszczenia. Miała zamknięte oczy, a rozpuszczone, długie blond włosy rozsypały się w okół jej głowy.

   Biblioteka była średniej wielkości, jak na tak dużą rezydencję. W każdym rogu pomieszczenia znadował się stolik i kanapa zasłonięte którąśkolwiek z wysokich półek. Z tego co się zorientował, znajdowały się w niej głównie powieści fantastyczne, romantyczne, akcji, przygodowe, czy kroniki historyczne państw, miasta, organizacji, i samej rezydencji.

— Nie wierzę, że im uwierzyłeś — powiedziała, kiedy podszedł.

— A to kłamstwo?

— Półprawda — odparła otwierając oczy. — Gdy jestem zdenerwowana, czy zirytowana potrzebuję wyciszenia bądź muzyki. Głównie gry na jakimś instrumencie.

— Na czym grasz?

— Na nerwach — odparła z szerokim uśmiechem, którego nie sposób było nie odwzajemnić.

— Tu muszę się zgodzić. — Usiadł obok niej. — Doskonale go zacytowałaś. Jak...

— ...to możliwe? — Wskazała na laptop na stoliku. — Kamery są w całej rezydencji.

— No proszę, mam się mieć na baczności?

— W mojej obecności? Zawsze i wszędzie — odpowiedziała, podnosząc się do pozycji siedzącej. — Ta dwójka zaczyna mnie wkurzać. Luna to, Luna tamto... A zabierzesz nas do Instytutu? — przedrzeźniała ich. — Mam. Tego. Dość!

— Ciii... — Przyłożył palec wskazukący do ust. — Tu jest biblioteka.

    Zacisnęła usta w wąską kreskę, przewracając oczami.

— A gdyby tak pokazać im, że nie ma w niej nic ekscytującego? — zapytał z mimą człowieka, który ma piekielny plan.

— Chcesz zabrać ich do Londynu — domyśliła się.

— Może Greg znadzie mi jakieś wyjątkowo paskudne śledzctwo.

— Zapamiętałeś jego imię — odparła na to z szerokim uśmiechem. Zamrugał.

— Ja ci tu mówię o genialnym planie, a ty wyłapałaś tylko fakt, że zapamiętałem imię Lestrada? — zapytał zszokowany.

— Czyli ruszamy do Londynu?

— Czyli ruszamy do Londynu — potwierdził.

— Wspaniale, kochanie — powiedziała wstając.

— ,,Kochanie"?

— Przejęzyczyłam się. Miałam na myśli ,,ty chamie".

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAWhere stories live. Discover now