3: VI

68 16 8
                                    

Hej, hej, hej, dzień/ wieczór dobry. *kłania się*. Na początku proszę o nie mordowanie mnie, z powodu tak długiego oczekiwania.

Jak mijają wam wakcje?

Ja na szczęście zakończyłam już cały ten stres w związku z podaniem do szkoły. Jeah! Beti dostała się do wybranego liceum!

Wątpię czy ktoś jest z tych okolic, ale dla ciekawskich dodam, że jest to II LO im. Księcia Pawła Karola Sanguszki w Lubartowie (woj. Lubelskie) ul. Chopina. Potocznie nazywamy je po prostu 'Liceum na Chopina'. ,,Gdzie idziesz?” ,,Na Chopina”.

A nóż ktoś z mojego rocznika zrezygnuje z wybranej szkoły i dołączy do mnie? XD

Nie przedłużając; Miłego czytania ;*

Rozdział dzisiaj specjalnie dla mojej narzeczonej!

~∆~

    Tej nocy nie miała zamiaru spędzić samotnie w rezydencji... A właściwie większości nocy.

    Zaczęło się od tego, że wyszła z Leandrem do restauracji z barku lepszego pomysłu na spędzenie kolejnego wieczoru.

     We Francji było dziwnie spokojnie. W zestawieniu z Anglią, było tu... zwyczajnie nudno. Żadnej zajmującej sprawy kryminalnej, ujmujących przestępców, czy nawet drobnych intryg... Do polityki się nie wtrącała.

     Jedyna otwarta jeszcze restauracja była bardzo elegancka. Za elegancka. Aurelia miała wrażenie, że zwyczajnie się dusi. Musiała mieć więcej swobody, a to miejsce bynajmniej tego nie zapewniało. Poruszyła się nerwowo na krześle.

— Z twojej miny wnioskuję, że bardziej wolałabyś głodować, niż zostać tu choć chwilę dłużej — odezwał się.

— Zawszę mogę się upić, i chociaż wino wyniosę z tego wyjścia — odparła z krzywym uśmiechem, wzruszając ramionami. — I owszem, wolałabym być teraz gdzie indziej. Co powiesz na słabo oświetlony park, mokre ławki od deszczu, i otwartą butelkę wina?

— Kupię dwie butelki — zaoferował. Pokiwała głową, uśmiechając się szeroko.

*

    Było dokładnie tak, jak powiedziała. Park był naprawdę słabo oświetlony, ławki brudne i mokre, a nawet więcej... alejki zarośnięte, kosze na śmieci przepełnione, a gdzie niegdzie walały się potłuczone butelki. Leander podejrzewał, że jak tak dalej pójdzie, to na wpół pijana Aurelia, dorzuci tam jeszcze jedną po winie... A nawet dwie. Sam wziął tylko dwa łyki. A ona najwyraźniej potrzebowała się upić.

   Pociągnęła ostatni łyk z ciemnej butelki, i rzuciła ją za siebie, stojąc nieco chwiejnie. Była wyraźnie zarumieniona od krwi płynącej od alkoholu, i obawiał się, że jeśli tak dalej pójdzie, będzie zmuszony nieść ją resztę drogi na rękach.

    Bez namysłu pociągnął ją za ramie, dając wyraźny znak, że mają się nigdzie nie zatrzymywać. Aurelia nie była jeszcze na tyle wstawiona, by nie móc chodzić, ale doszła do wniosku, że najlepiej będzie jej iść boso, ku strapieniu Leandra.

  Jeszcze tylko tego mu brakowało by się przeziębiła, a los postanowił dodatkowo jej to ułatwić, postanawiając zesłać deszcz.

    Aurelia roześmiała się odchylając głowę i przymróżając oczy. Uniosła równeż rękę z drugą butelką, jakby chciała złożyć toast za tę wodę lejącą się z nieba.

    Po chwili lekki deszcz przerodził się w prawdziwą ulewę. Leander przejechał dłonią po twarzy nie mogąc uwierzyć we własnego pecha.

~*~


   Sherlock siedział ze skrzypcami na kolanach, patrząc w przestrzeń gdzieś między Mycroft'em a Sherrinford'em, co chwila szarpiąc którąś ze strun, w czasie, w którym najmłodszy z nich ciągnął swoją historię aż do ,,chwili obecnej”.

    Na pytanie Sherlocka: ,,Czy widziałeś w ciągu tych miesięcy Sherin?”, odpowiadał, że Moriarty skutecznie się ukrył, a gdzieś z nim i ona sama”.

— Pod żadnym pozorem nie możecie brać pod uwagę, że ona z nim współpracuje — zastrzegł. — Co najwyżej powstrzymuje przed jakimkolwiek ruchem.

— To prawda — przyznał Mycroft, bawiąc się parasolką.
 
   Sherlock w odpowiedzi tylko szarpnął jedną ze strun. Wciąż jeszcze nie otrząsnął się z szoku, że ,,zmarła Sherin jednak nie umarła”.

— Nawet Jean nie miał pojęcia, że Moriarty miał inny plan, niż ten co omówili. Sherin...

— Kim jest Jean? — zapytał Mycroft, unosząc brew.

— To ten jej zaginiony brat, tak? — odparł Sherlock. To były jego pierwsze słowa od kilku godzin.

     Bez słowa więcej odłożył skrzypce, i wstał udając się w stronę sypialni. Gdzieś w połowie drogi odezwał się czyjś telefon.

— Odczytaj, to pewnie Amelia, Mycroft.

— Tak — westchnął, po odczytaniu sms'a. — Pyta kiedy wrócę do domu, bo Sharon zamknęła się w łazience, głucha na wszelkie prośby.

— Znowu? — Przewrócił oczami.

     Sherlock cofnął się o kilka kroków, patrząc na niego uważnie. Po udawanej śmierci Sherin, Sharon całkowicie zamknęła się w sobie, odgradzając od wszystkich grubym murem. Z dnia na dzień coraz mniej dbała o siebie, aż w końcu to piętnastoletnia Amelia musiała się nią opiekować, a nie odwrotnie.

     Mycroft cierpliwie to znosił, ale jakoś nie spieszył się poinformować żonę, że jednak jej przyjaciółka żyje. Zamiast tego postanowił czekać aż blondynka sama się ujawni, i udawać zdziwienie wraz z innymi.

    Sherlock jakby sobie przypomniał o najmłodszym z braci, ponieważ jak rażony piorunem odwrócił się w jego stronę.

— Masz gdzie spać? — zapytał.

     Sherrin w pierwszej chwili zamrugał oczami, zaskoczony takim obrotem przypadków.

— Szczerze mówiąc, to nie bardzo — wyznał, wzruszając ramionami.

— Świetnie. W takim razie śpisz dzisiaj na kanapie, a jutro możesz wynająć u Pani Hudson 221C — odparł, i wreszcie mógł zaszyć się w sypialni zamykając dzisiejsze sprawy.

     ...W sypialni, która przede wszystkim przypominała mu o Niej.

 

Gdy Sherlock Spotyka Sherin |Mocna KOREKTAWhere stories live. Discover now