Powoli wszystko się układa.

3.2K 164 395
                                    





4 miesiące później.

* Harry *

Siedziałem na kanapie wtulony w mojego narzeczonego, który jeną dłonią obejmował mnie w pasie a drugą gładził moje udo. Dzieci siedziały na dywanie, obłożone na około poduszkami i zajęte były gryzakami. W kołysce obok spał mały Noah będący dziś pod naszą opieką.

Jay aktualnie była w sądzie, na rozprawie z Zaynem. Po tym co zrobił postanowiła, podać go o ograniczenie praw rodzicielskich.

- Jak myślisz co zadecyduje sąd? - uniosłem głowę patrząc na zamyślonego, Louisa, który szukał w głowie odpowiedzi na moje pytanie.

- Pewnie ograniczą mu prawa, gdyby się spytał mamy na pewno by mu pozwoliła spędzić z nim czas. A tak to go porwał.

Usłyszeliśmy szczęk zamka i otwieranie drzwi. Po chwili w salonie pojawiła się babcia, z Jansonem u boku, który tego dnia postanowił ją wspierać.

- I jak? - wystrzeliłem z pytaniem siadając prosto, i patrząc z niecierpliwością na babcię.
Kobieta usiadła, koło nas a Janson podszedł do Noaha, który akurat się obudził, biorąc go na ręce i lekko kołysząc.

- Zostały mu ograniczone prawa rodzicielskie, i może zabierać małego raz w miesiącu, w piątek po południu do niedzieli po południu. - najlepiej to bym wpakował chuja do pierdla, ale dobre i to.

- może w końcu się nauczy, się żeby dwa razy pomyśleć za nim coś zrobi. - skwitował szatyn, pocierając moje plecy w geście uspokojenia. Jakby wyczuł, że mimo wszystko wciąż byłem zły.

- My pójdziemy z małym odpocząć. - babcia ucałowała moje i Lou czoła, a następnie razem z Jasnoem i małym ruszyli do sypialni.

Spojrzałem na szatyna, który patrzył się na mnie z małym uśmiechem. Zrobiłem z ust dzióbek, mężczyzna od razu wiedząc o co mi chodzi, nachylił się łącząc nasze usta. Całowaliśmy się dobre pare chwil, nie widząc nic poza sobą.

Nasze małe pieszczoty, przerwały dzieci, które zaczęły stawać na nogi.
- Louis, Lou patrz - szepnąłem szybko odrywając się od Tomlinsona i wyciągając ręce prosto w stronę April, która jako pierwsza wstała. - Chodź do mamusi - powiedziałem, delikatnym głosem. Dziewczynka popatrzyła się na mnie marszcząc brewki, i powoli stawiając kroki w stronę kanapy. Już dłuższą chwile później, była w moich ramionach tulona. - Brawo słońce. - Pozostała trójka, poszła w ślady siostry, siedząc teraz na naszych kolanach.

- Jutro mamy wizytę u doktor Camile? - spytał mężczyzna pomyślałem chwile, i tak faktycznie.

- Tak, na piętnastą - mężczyzna kiwnął głową. 

- Jutro mam spotkanie, ale myślę, że zdążę. Pojadę po was.

****

Kładłem się aktualnie, koło Lou po tym jak wróciliśmy ze wspólnego prysznica.

- Myślałeś nad datą ślubu? - zagadnął szatyn obejmując mnie w pasie.

- Może, jak dzieci troszkę podrosną? Przed ich drugimi urodzinami? -szatyn myślał chwilę gładząc moje plecy.

- Tak, masz racje to będzie dobry czas - obrócił nas tak, że byłem małą łyżeczką. Przed tem całując w usta. - Dobranoc słońce.

- Dobranoc kochanie - jak ja uwielbiałem zasypiać w tych ramionach.

****


- Dzieci są zdrowe, jak rybki. Teraz powoli możecie przychodzić na szczepienia. - ubrałem Cloe, w ciuszki podchodząc do wózka i umieszczając ją w środku.
Pani Doktor, pokiwała głową dając, książeczki zdrowia dzieci.
Pożegnaliśmy się z nią ruszając do wyjścia, lecz przy recepcji zatrzymał nas widok Gemmy na wózku, prowadzonym przez pielęgniarkę, i Colem obok.

- Co się stało? - spytał Louis, kiedy chłopak nas zauważył.

- Gemma rodzi - powiedział i ruszył za swoją dziewczyną.

- Idziemy do nich - oznajmiłem, zawracając wózkiem i ruszając w stronę sali porodowej, gdzie mogłem ujrzeć jak Cole zakłada, na siebie specjalny fartuch i wchodzi do środka.

****

Pięć godzin później, w których zdążyłem nakarmić i przebrać maluchy, a na dodatek uśpić. W których przyjechała mama i babcia, zostawiajac Noaha z Jansonem.

Cole wyszedł, z sali ze łzami w oczach.
- Mam córkę - szepnął przytulając nas wszystkich po kolei. - zaraz przewiozą Gems i małą, na salę. Będziecie mogli wejść.

I tak się stało zaledwie dziesięć minut później, wszyscy wchodziliśmy do sali. Gdzie na łożku leżała zmęczona dziewczyna, a obok niej w małym szklanym łóżeczku. Różowe zawiniątko.

- Jak się masz? - spytałem podając do siostry, w trakcie kiedy Louis podjechał wózkiem, tam gdzie leżała dziewczynka i zerkał do środka.

- Zmęczona ale szczęśliwa - spojrzała na Lou. - No dalej wujku weź ją - powiedziała wesoła.

- Chyba powinnaś mówić mi na „ty" - powiedział, unosząc małą dziewczynkę. - Jak ma na imię?

- Alex, Alex Sprouse, będzie miała nazwisko Cola.

- Pięknie - powiedzieliśmy waszych jednocześnie.

W końcu wszytko szło w dobrym kierunku. A kiedy po spędzeniu godziny u siostry, razem z moją rodziną wróciłem do domu. Nie mogłem być szczęśliwy a zwłaszcza kiedy zasypiałem w ramionach Lou.

My uncle ✔︎ || Larry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz